liryki



Kochanemu Ojcu

1973-1976

TATO

I

ciężko pustką po tobie tato

zagubiony w labiryncie niebytu

gdzieś jesteś

może idziesz rozdrożami

twoich pól

ptaki

których nas uczyłeś

wierzby rodzące krajobraz
strumień dzieciństwa
zabrudzony jeszcze ziemią twych stóp
nie ma cię
a ta grusza posadzona twoja ręką
żyje

II
tak łatwo odejść
przekroczyć zasłonę niebytu
wymknąć się
szczelinami niewiadomego
na przekór

tak trudno zostać
grzebiąc starannie ułożone dni
godziny
lata
nawlekać paciorki żalu
w cieniu skradających się za oknem
wspomnień

III
zwyczajny pokój
opuszczone siedzenie krzesła
pamiętające twój kształt
uschnięte kwiaty
plama na obrusie
zatrzymany zegar
szkatułki książek
tapczan
dywan
pióro
lampa
przydeptane kapcie
puste okulary
nic nie krzyczy że stąd odszedł człowiek

IV
wszystko jest moją tęsknotą
te wszystkie przedmioty
i szepczą teraz smutnym
wspomnieniem
w każdym
zachował się twój obraz
ton głosu
drży w tych ścianach
oddających twoje odbicie
moim myślom
gdy stoję wsłuchana w echo minionych dziecięcych lat

V
wybrać śmierć
to ogłosić własny upadek ducha
odrzucić natrętne ptaki myśli
dziobiące codziennie
zmęczony mózg
wybrać śmierć
zamknąć życie pokrywą
obojętności
to takie wygodne
słabość nie do wybaczenia
tchórzliwie uciec
odciąć wątłą nić
błogosławionego żywota
TATO
gdzie twoja cicha dobroć
kiedy zniszczyłeś swoim odejściem
przynajmniej jedną istotę

VI
wydobywasz się z kłębowiska myśli
oplatasz zamglonym uśmiechem
otwierając nieme usta
nie pamiętam już twego głosu
wołam cię od lat
modlę cichymi paciorkami łez
coraz głośniej
krzyczy
dusi
szarpie za włosy zaciska
podnoszę oczy
nade mną wisi straszliwa twarz rozpaczy

ale przychodzisz do mnie w snach
chociaż tyle

SYNKOWI
1974
czekam
czekam cię
kto jesteś
jaki jesteś
plotę na twej pępowinie
marzenia nienarodzonych lat
układam każdy twój ruch
widziana podwójnie
wsłuchuję w nowe życie
mój
pierwsze
krzyk protest życia
jesteś
mały początek człowieka
otaczam cię swoim oddechem
zasłaniam przed światem
i drżę narodzona powtórnie

syn
narodziło cię westchnienie bólu
otulony niewiedzą życia
zbrojny w ufność
mojej ręki
pewny swej wielkości
maleńki
śpij
zanim przywali cię ciężar świata
zanim rozpoczniesz walkę
póki nie wyrosną ci pazury

Dwoje

powtórzenie moje
pieszczę oczami i ciepłem dłoni
twoją małą twarzyczkę
widzisz to jest jabłko mówię
a to drzewo
rośnie szumi żyje
a co to żyć
żyć nie wiem
życie to ty
przed tobą nie było mnie
teraz żyję w granicach
twoich małych rączek
stworzyłeś mnie na nowo
gdy po raz pierwszy
usłyszałam
mamo

dojrzałość 

Zbieram

już zaczęłam zbierać

liczę
jak skąpiec gromadzę na późne lata
ułamki życia
jasne drobinki ciepła
strzępy cudzych uśmiechów
serdeczne błyski w oczach
mijanych ludzi
chwile szczerości
ciepło przypadkowych dłoni
szczęście na co dzień i od święta
gromadzę
by grzać się później
w pustce samotności


Samotność

pusta droga pośród wiecznego błądzenia
oślepła krzykiem dłoni czepiam się muru powietrza
i pustka przecieka mi między palcami
otchłań zasłania ciszą wołające wargi
i nie pojąć mi drugich słów
poza brzegiem
jaskółczego krzyku
oślepiona własną pustką nie znajdę
swojego kłębka nadziei
wskazującego drogę
nie napotkam bijącego serca

Kroki

zjawiasz się błyskiem spadającej gwiazdy
pijani wzrokiem dotykamy pełni strachu
wargi
gdzie znajdziemy drogę
zasłuchany w prostym rozsądnym marszu
zbrojny w spojrzenie mędrca
żebyś nie zmienił kroku
za tobą twarde bruki przeszłych dni
patrzysz w słońce
nie oddając swego dotyku ziemi

Wrócę

wrócę w twoją głębię jasną
rozsunę wszystkie warstwy
wrócę do początku
do ziarnka
tylko zbadam gorzką rozpacz
rozedrę pazurami własną skroń
obronnie skulona zadam ból
wrócę
tylko poznam serdeczność
przytulę miłośnie
zapłaczę
wrócę
tylko obojętnie posiedzę
bezmyślnie czekając
wolna do głupoty
wrócę
tylko dojdę końca

Pomyłka

to nie tak miało być
inaczej roiła mi śpiewna kołyska
nie tym traktem przejechały koła
nie takie słowa miałam powiedzieć
zaplątałam się w nie swoje losy
brnę cudzymi drogami
spotkałam niewłaściwych ludzi
wybrałam nieprawidłowe gesty
rzucałam fałszywe spojrzenia
taiłam nie takie myśli

to nie tak miało być
ale odwrotu nie ma

Rozpacz
ja ty ono
rozpacz
życie wycieka szczelinami klatki
już
tkwię nieruchomo
uwięziona czasem rozstań spotkań pocałunków
powrotów
odrywam nogi
i padam na kolana

MARZENIA

chodzę po szkieletach
marzeń
podnoszę martwe
inne nieznane obce
dotykiem nie poznaję
jak śmieci wyrzucone w drodze lat
brodzę po cmentarzach złudzeń
głupie myślę
ze złością miażdżąc butami

odchodzę nienawidząc
ale coś mnie trzyma

NOC

leżę wsłuchana otwartymi oczami
w przestrzeń okna
słyszę czas zwijający się
u mych stóp
godziny
opadają listkami
bezszelestnych myśli
płaczę
przełykając mój ból
i czekam świtu

TWÓJ PORTRET

zniknął cień bólu i pokory
twoich łagodnych oczu
usta skałą zaciśnięte wrogie
już opadające kącikami szyderstwa
miotasz się w swoim
za ciasnym bycie
w formie niepełnej
grożąc światu który cię ukształtował
porzucając jak niepotrzebny przedmiot

drapieżność rozesłać nad lasem
gniewne wyznania przypiąć szpilą ironii

to jest twój portret mieszany nienawiścią
nie wracaj do moich dróg zarosłych trawą zapomnienia

jeszcze rzucę ci obelżywe
żegnaj

ZGUBA

poszukuję
biegam drogami lat
poszukując siebie
zgubiłam za sobą
wszystkie wypracowane teoryjki
jestem taka i taka
jesteście tacy i tacy
teraz nie wiem
drepczę w miejscu
patrzę wstecz i widzę tylko
zamglone ścieżki czasu

OGŁOSZENIE

dnia tego i tego
roku
wyszła z ciasnego bytu
znaki szczególne
ubrana
i nie może do siebie powrócić
zgubiła drogę własnego życia
błądzi między
ktokolwiek
niech poda rękę 

LITANIA

czasie któryś przeszedł
uspokój mnie
odwróć ciemność rozplącz nieznane
czasie który jesteś
zamknij trzepot serca
usuń ścianę strachu
odszukaj ciepło wiary
czasie który będziesz
ześlij spokój
pozwól odpocząć

PRZESZŁOŚĆ
zawiązać worek przeszłości
pełen odlatujących fotografii
zeschniętych dni przekreślonych nocy
zapomnianych twarzy

listy wspomnień
przewiązać wstążką żalu
zawiązać przeszłość

bez możliwości powrotu

NIEPOKÓJ

niepokój
zaplata rzęsami
rozmazane godziny
zaraz wszystko rozsypie się pęknie
coś zostanie zburzone
wszystko zniknie
ten ład jest pozorny
wszystko runie
grzebiąc starannie ułożone dni
godziny czatują za drzwiami
ze strachem

uciekam do okna
i czekam gdy otworzę oczy
a wszystko okaże się snem

CZEKANIE
wrastam czekaniem
w odbicie szyby
niecierpliwa cisza
gdacze ruchami zegara
gryzę
gorzkie korzenie niepokoju
uliściona
drgającymi godzinami

czekam w miejscu
posuwana mijaniem czasu

MORZE

I
zespalamy się jednym życiem czasu
drapiąc lubieżnie chropawą ziemię
odbierasz drgnienia mego serca
szepty milczenia myśli
powiązani w istnieniu
zabierzesz mnie
kiedy skończę swój dzień
rozszarpywanie wnętrzności
rozbijanie czasu
nie stało się niczym poza nicością
to za łatwo na jedno życie
II
otoczyłoś mnie sobą
ruchliwym szumem wodorostów
jestem tobą
jestem twoim śpiewem
oczy związane w warkocze fal
srebrem księżyca
łuską fal zakreślasz lata
które gubiłam jak ptak pióra
twój płacz
to zielone preludium wiatru
krzyk nadziei zabrany
mewom

JESTEM
kocham życie
w splotach przypadków
w niewiadomej rozstrzygające tak lub inaczej
wycisnąć mocno głębiej radością
rozciąć dni szarego pełzania
śmiechem brać bez zmian
kochać
wszystkich to takie głupie
i proste
prosta trudność

nic

Okrągłość

zaokrąglałam swoje kolce latami
ciosałam pracowicie każdy kant mojego ja
gładziłam chropowate powierzchnie
uciszając odruchy buntu
łagodziłam nierówności
do gładkiej płaszczyzny
obojętności
teraz bezwolną kulą
toczy mnie bieg zdarzeń
drogami dni miesięcy lat
nic nie muszę nie chcę
gładko przejdzie przeszło życie
toczone zgodą na rezygnację


Dokąd



uciekamy
od ludzi
od siebie
od hałasu
od smrodu
od zagłady
od wojny

uciekamy przed światem
który stworzyliśmy

Las

las to jest wtedy
gdy dokoła buchnie zielony dym
zamykasz oczy
zielono
otwierasz
zielono
ćwierkania szumy trzaski
oszalałe niecierpliwe
a pod ręką miękkość
chłodnego mchu
wilgotna skóra drzew
padam na kolana dziękując
bogu za stworzenie takiego cudu

Wieś I

przepyszny wizerunek spokoju
natury
zagubienie w dojrzałości świata
zwierzęta
zapamiętane w przeżuwaniu
soków ziemi
drzewa w litanii dziękczynienia
trzciny głaskające wodę palcami liści
rzucone pomiędzy kwadraty pól
szumy szepty kwilenia
woła wciąga wzywa
idę obejmując miłośnie krajobraz
całując bujny spokój ziemi
miejsce ucieczki

wieś II
czy to możliwe
taki spokój
i nic z betonowych wąwozów
którymi płyną rzeki
ludzi i maszyn
czy to możliwe
bez pudełek klatek
przestrzeń
cisza
człowiek daleki kamiennej pustyni
szczęśliwy życiem
muszę wyczyścić łódź mówi
patrząc w wodę
spokój
samo życie


Życie


nieznani zdarzeniom przyszłych dni
na początku
radośnie trwoniąc garściami
godziny życia
potem wolnymi ruchami skąpca
dokładamy do różańca lat
coraz ciszej
nie patrząc wstecz
aż powali nas
ciężar usypanych czasów
czołgając się
wracamy stygnąc już
w bryłę znajomej gliny 


Słowa

I
zrodzone na powierzchni rzeczy
oderwane
błądzą wśród
człowieczych myśli
siadają spojrzeniem na powiekach
roztopione w sennym marzeniu
padają na serca
palą się w ogniu
za popełnione bluźnierstwa
giną w pożółkłych papierach
odchodzą
w odległe labirynty pamięci
a wydobyte z zastygłych grobów milczą

II
złożone w kadzidlane dymy
ołtarza
świętym ostrzem uderza
w struny nadziei
spożywane modlitwą
otwiera bramy raju

III
słowo
spada na plecy matki
mieszającej krupnik
gdy siecią zmarszczek
łowi myśli syna

uderzona
wyciąga żylastą rękę
i grozi rozpaczy


IV


kocham
to słowo jak jasny świt
słodycz we wnętrzu kwiatu
w galopie źrebiąt
zakreśla brzegi światów
wirujących słońcem
łączy ciepłem melodyjnych drgań
drżące serca
zamyka granice świata broniąc
przed inwazją samotności

V
słowa ranią boleśnie
tnąc spokojną ciszę
wewnętrznego mitu
kłują dotkliwie
palą ogniem nienawiści ciepło serca




oddalają
niszczą
zabijają duszę okrucieństwem
pełnej świadomości

VI

słowa
to życie i śmierć
miłość i nienawiść
obojętność i pożądanie
wierność i zdrada
radość i smutek
śmiech i łzy

słowa to wszystko









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz