KIELECKA RAPSODIA


   


                            Tom I

                 Sen o Polsce

                            


                                          Kochanemu Ojcu

                                                         synowi ziemi kieleckiej

                                                                 żołnierzowi

                                                           Batalionów Chłopskich

                                                                     poświęcam







ISBN 978-83-936637-8-1 Kielecka Rapsodia – e-book

Rok wydania 2024

e.mail: jolszymanek@gmail.com

All right reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Printed in Poland

                                                             Wydanie I



Od autorki


   Tematyka powieści "Kielecka rapsodia" nawiązuje do wydarzeń historycznych w latach 1863-1920. Obszerna bibliografia pozwoliła mi na przypomnienie wydarzeń decydujących o losie Polski, jak udział w krwawych bitwach wyzwoleńczych czy organizacji wieloletniego systemu tajnego nauczania na ziemi kieleckiej, prowadzącego do powszechnego buntu młodzieży w obronie języka polskiego. Na przykładzie losów pewnej rodziny starałam się ukazać postawę polskich patriotów wobec znienawidzonego wroga. Zdecydowany opór wobec okrutnego ciemiężyciela mimo terroru, masowych mordów i groźby zesłania na daleką Syberię, świadczy o niezłomnym duchu polskości.

Bohaterowie powieści z sercem przepełnionym nienawiścią do wroga żyją, działają, kochają się i cierpią, marząc o wolności. Marzenie to daje im siłę w walce z próbami wynarodowienia i staje się bodźcem do stworzenia świetnie zorganizowanego tajnego nauczania, które wykształci rzesze polskich patriotów. To ich potomkowie w czasie wojny ze zbrodniarzami Hitlera będą kontynuować podziemną sieć edukacji, narażając się na śmierć, a ich uczniowie rzucą swoje życie na barykady powstańcze.

Ta historyczna powieść ma jednak jeszcze jedno przesłanie. Jest przestrogą, zwłaszcza wobec aktualnej sytuacji politycznej. Wolność państwowa bowiem nie jest wieczna, łatwo można ją stracić, a wojna za naszą granicą jest tego dowodem. Toteż mimo odmiennych poglądów i zapatrywań, należy bronić jej za wszelką cenę.

Dlatego powieść „Kielecka rapsodia”, przypominając historię ziemi kieleckiej i jej bohaterów, powinna uświadomić nam, jak wielką wartością jest wolność kraju.


                                              mgr Jolanta Szymanek


                                        Tom I

Rozdział I. Klęska

     Ledwie spoza chmur wyłaniać się zaczął blady świt, gdy Katarzyna ostatni raz uściskała męża, hamując cisnące się do oczu łzy. Kazimierz pocałował małego synka, położył na chwilę dłoń na głowie córki i już wsiadał na konia trzymanego przez rządcę Tomasza. Był 22 dzień stycznia 1863 roku. Hrabia Kazimierz Wiernicki ostatni raz obejrzał się na żonę trzymającą dzieci, pozdrowił ich ręką i za chwilę zniknął otoczony garstką uzbrojonych mężczyzn. Jeźdźcy niespiesznie ruszyli za nim drogą, mijając idących w ciszy chłopów zakutanych w kożuchy i dzierżących sterczące na drzewcach kosy. Jeszcze przez chwilę słychać było tupot końskich kopyt i chrzęst broni oddalającego się w stronę lasu oddziału.

Dopiero gdy mężczyźni całkiem już zniknęli w ciemności, dziedziczka zaniosła się cichym szlochem. Tuląc dzieci weszła do pałacu, gdzie czekała zapłakana pokojowa, której narzeczony miał towarzyszyć hrabiemu. Trzyletnia Marysia nie rozumiała nic z rozgrywającej się sceny, lecz do końca życia miała ją zapamiętać jak koszmarny, powtarzający się sen.

Do Katarzyny przez następne dni dochodziły urwane wieści o leśnych potyczkach i ciężkich walkach na gościńcu, ale wkrótce i te ustały. Przyszła wreszcie noc, którą chętnie wykreśliłaby z pamięci, a która do końca życia będzie powracała, jakby to było wczoraj.

Szron na szybach świecił w księżycowym blasku, gdy ciszę przerwało gwałtowne łomotanie w główne drzwi pałacu. Obudzona przez służbę Katarzyna stanęła w drzwiach:

- Uciekajcie pani, ratujcie dzieci i dobytek – krzyczał rządca Tomasz. Idzie tu zgraja Moskali, plądrują i podpalają dwory. Będą pewnie o brzasku.

- Co? Nie, nie mogę opuścić majątku, przecież nie zabiją dzieci! – krzyczała rozpaczliwie.

- Zabiją każdego, a kobiety pohańbią. Tak zrobili u Sawickich i Biernackich.

I nie czekając jął wydawać rozkazy. Dzieci z nianią i dziedziczką niemal siłą posadził na wóz i kazał gnać stangretowi co sił do odległego folwarku, omijając główne trakty. Sam rzucił się wraz ze służbą do ratowania pańskiego dobytku. Bydło i trzodę z pomocą pastuchów zagnano w las lub ukryto.

Gdy zgraja Moskali napadła dwór, nie było w nim prawie nikogo, jedynie kilku parobków i stara kucharka. Wszystkie konie, część bydła i trzody udało się uratować, lecz łupem moskiewskich żołdaków padły spiżarnie i piwnice. Ucztowali dwa dni, pustosząc i niszcząc starą siedzibę rodową Wiernickich, pamiętającą sławnych rycerskich przodków. Trzeciego dnia odjechali, ale jeszcze tej nocy dwór zapłonął.

Właściwie nie wiadomo, kto go podpalił. Uratowano niewiele, tyle ile zdołała wynieść służba i chłopi przygonieni przez rządcę. Przekazano wszystko Wiernickiej i były to jedyne jej pamiątki dawnych czasów: zdjęcia, kilka portretów i obrazów, dokumenty, szabla prapradziadka i szyszak rycerski dalekiego przodka, wreszcie mały fortepian, cenny dla dziedziczki jako ukochana pamiątką po ojcu, który podarował go córce na siedemnaste urodziny.

Uciekając wraz z dziećmi przed rosyjskim oddziałem, Katarzyna dotarła do folwarku w lesie, zamieszkałego przez rodzinę dzierżawców i tu przeczekała najgorsze, mimo ciasnoty i niewygody. Stąd też patrzyła na łunę pożaru, który trawił pałac. Kilka dni później za radą Tomasza przeniosła się do bliższego, chociaż mocno zrujnowanego folwarku Osie, który wcześniej już opuścili arendarze. Postanowiła urządzić tu tymczasową przystań dla siebie i dzieci, czekając powrotu ich ojca. Wierzyła, że wróci cały i zdrowy.

Dni mijały w trwodze i bólu oczekiwania. Wieści o losie Kazimierza nie było aż do strasznej nocy 25 lutego 1863 roku, gdy ranny chłop załomotał do wierzei folwarku. Wiernicka owinięta futrem wyszła za służącą do sieni i zapytała drżącym głosem:

  • Witaj Bartłomieju, czy przynosisz mi dobrą wiadomość?

  • Złą, pani - chłop pochylił się do ziemi – dziedzic wczora ubity w polu pod Małogoszczem. Siła ludu z nim – wydyszał i legł bez przytomności.

Zaraz go służba zaniosła do oficyny dla opatrzenia. Biedak ranny i wycieńczony ostatkiem sił dopadł dworu.

Dziedziczka blada jak śnieg weszła do salonu i tam osunęła się na ziemię bez życia. Z trudem przeniesiono ją na sofę i przywrócono do przytomności, lecz nadal nie reagowała na nic, leżąc bez czucia.

Tomasz rano wziął podwodę i razem z kilkoma chłopami pojechał szukać poległych na polu pod Małogoszczem. Zastał tu setki ciał poległych i krążące wokół nich postacie, poszukujące swoich bliskich. Mężczyźni w kożuchach lub sukmanach i kobiety w czerni co raz schylały się, by zobaczyć twarz zmarłego, która wydawała się znajoma. Tomasz był świadkiem straszliwej rozpaczy, słyszał okrzyki nienawiści rzucane w stronę wroga i błagalne modlitwy. Wypytując miejscowych i lżej rannych, poznał przebieg walk i powód nieszczęsnej klęski, która luty roku 1863 uczyniła miesiącem żałoby na tej ziemi już na zawsze.

Generał Marian Langiewicz wraz ze swoimi wojskami połączył się z oddziałem pułkownika Antoniego Jeziorańskiego, który stacjonował niedaleko Małogoszcza. Obaj dowódcy pewni byli wygranej, gdyż dzięki temu manewrowi siły powstańców wzrosły do 3 tysięcy walczących.

Niestety, Moskale mieli swój plan okrążenia i rozgromienia buntowników, toteż 24 lutego pod Małogoszczem doszło do jednej z największych bitew powstania. Dowódca Langiewicz pewien był zwycięstwa ze względu na przewagę liczebną nad siłami rosyjskimi, które liczyły zaledwie dwa tysiące żołdaków. Nie wziął jednak pod uwagę różnicy w uzbrojeniu obu armii. Powstańcy, w większości ochotnicy bez przeszkolenia, stanęli przeciw wyćwiczonym w walkach oddziałom moskiewskim. Zaprawieni już w bojach żołnierze, wyposażeni w sprawną i dobrze przygotowaną broń, mieli za przeciwników niedoświadczonych, chociaż pełnych zapału obrońców, posługujących się bronią, jaką udało im się zdobyć. Była to zazwyczaj stara broń strzelecka różnego typu, przeważnie używana w czasie polowań na grubego zwierza oraz pistolety, karabiny austriackie lub sztucery belgijskie.

Mimo tego zapał i odwaga powstańców mogłyby doprowadzić do zwycięstwa, gdyby nie siła ognia sześciu ciężkich rosyjskich dział. W trakcie walk wybuchł pożar, w wyniku którego niemal doszczętnie spłonął małogoski rynek. Po czterech godzinach zaciętej obrony powstańców w płonącym mieście, Langiewicz nakazał odwrót w stronę Bolmina. Tu na polach zdziesiątkowano cofające się oddziały. Wśród setek poległych znalazł się i Kazimierz Wiernicki. Wielu powstańców pojmano w niewolę, by wysłać ich na daleki Sybir albo do więzień. Byli też i tacy, których skazano na śmierć bądź przez powieszenie, bądź przez rozstrzelanie.

Wszystkie te wiadomości przyniósł Tomasz, powróciwszy z poszukiwań na polu bitwy. Z trudem odnalazł ciało hrabiego a z nim swojego ojca i brata. Przekazał usłyszane wieści Katarzynie, lecz dziedziczka jakby nie słyszała. Nie powiedziała ni słowa, nie drgnęła i nie wstała. Nadal leżała na posłaniu z szeroko otwartymi oczyma.

Kilka dni później ciało jej męża proboszcz pochował w grobie rodzinnym przy kościele, jednak Wiernicka nie uczestniczyła w pogrzebie, za słaba by podnieść się z łoża, na którym leżała od chwili wysłuchania strasznej wieści o śmierci męża.

Na szczęście dziećmi zaopiekowała się daleka krewna Kazia, chwilowo pełniąca u Wiernickich obowiązki piastunki. Rodzina nie tylko musiała pogodzić się ze śmiercią pana domu, ale również zadbać o własne bezpieczeństwo, zwłaszcza że rozzuchwaleni żołdacy moskiewscy całymi oddziałami napadali i grabili co bogatsze dwory, często mordując mieszkańców.

Gdy Katarzyna z dziećmi ukrywała się w folwarku, walki powstańcze trwały nadal. Stoczono 30 tragicznych bitew z rosyjskimi wojskami pod Małogoszczem, Oksą i Jędrzejowem. Ziemia świętokrzyska spłynęła krwią.

Przegrana okazała się klęską wielu chłopskich rodzin, w tym także Bartoszów, z których pochodził rządca Tomasz. Ojciec jego był kowalem, więc oprócz kawałka ziemi miał też kuźnię, którą w przyszłości zamierzał przekazać starszemu synowi. Kiedyś w tej właśnie kuźni przygotowywano się do pierwszego powstania pod wodzą Kościuszki. Przybywający tu chłopi słuchali opowieści zatrzymujących się w kuźni wędrowców w czarnych opończach, podczas gdy kowal przekuwał kosy na sterczące piki. Rozpaleni obietnicami lepszego bytu i marzeniami o własnym kawałku ziemi prowadzili gorączkowe rozmowy.

Zapewne te opowieści, przekazywane synom, zaowocowały udziałem starszego z nich w drugim powstaniu w listopadzie 1830 roku.

W następnych latach również jego synowie słuchali wieczorami opowieści o walkach z Moskalem i nowym życiu, jakie czeka ich po wypędzeniu znienawidzonego wroga.

W domu pojawiły się dziwne pisma i wiersze poety Adama Mickiewicza, które matka czytała dzieciom przy blasku świecy. Chociaż była chłopką, wzięto ją do dworu jako towarzyszkę małej córeczki państwa, czyli siostry Kazimierza Wiernickiego, toteż umiała czytać. Dorastając z panienką otrzymała pewne wykształcenie, toteż po latach starała się swoją wiedzę przekazać synom.

Patriotyczne tradycje i obietnice lepszego bytu musiały sprawić, że również i następne pokolenie wzięło udział w trzecim już powstaniu. Poszedł do niego kowal i dwóch jego synów. Matka odeszła z tego świata parę lat wcześniej, więc nie miał kto doglądać chałupy i kuźni. Z tego powodu ojciec kazał Tomaszowi pozostać. Młody człowiek buntował się przeciw poleceniu ojca, lecz nie mógł okazać nieposłuszeństwa, gdyż zgodnie z tradycją wola rodziców była święta, zwłaszcza, że był też inny powód. Przed opuszczeniem dworu hrabia wezwał go do siebie:

  • Tomaszu, pilnuj mojej rodziny jak swojej – powiedział kładąc mu dłoń na ramieniu.

  • Będę miał nad nimi pieczę, panie, chociaż sam bym chętnie poszedł z wojskiem. Wierzajcie, będę bronił pani i dzieci- odparł kłaniając się.

  • Wierzę ci i dziękuję.

Wiedział, że Tomasz nie zawiedzie, gdyż od lat służył wiernie jego rodzinie i nieraz dawał wyraz swojego przywiązania.

Rządca potraktował prośbę tę poważnie i zrobił wszystko, by dziedziczkę i dzieci ocalić. Niestety, ojciec jego i bracia podzielili losy wielu rodzin polskich, które okryły się żałobą. Stary kowal oraz jeden z synów padli pod Małogoszczem w tej samej bitwie co pan, a o drugim bracie słuch zaginął.

Tomasz został sam, lecz wierzył, że jego brat żyje i wróci na ojcowiznę. Postanowił czekać jego powrotu. Kuźnię zamknął i ze zdwojoną siłą zajął się swoim płachetkiem ziemi. Związany obietnicą daną panu, nadal pomagał w folwarku Osie i kierował pracą na pańskim polu.


Rozdział II. Przebudzenie

Po miesiącu Katarzyna jakby obudziła się z letargu. Zobaczyła, iż obcy ludzie sprawują pieczę nad jej dziećmi, które zdążyły już przywyknąć do nowych warunków. Poczuła żal i wstyd. Poprosiła, by objaśniono jej całe położenie rodziny, po czym powzięła postanowienie, że sama zajmie się gospodarowaniem.

Władze carskie skonfiskowały Wiernickim wszystkie ziemie z hrabiowskiego klucza za udział w powstaniu. Zostały jedynie dwa folwarki będące wyłączną własnością dziedziczki jako wiano po matce. Zmuszona osiąść w folwarku Osie, uznała iż obowiązkiem jej jest walczyć o byt małych jeszcze dzieci mnie tylko ze względu na pamięć ich ojca, ale i obowiązek obrony ziemi przez moskiewskim wrogiem.

Folwark był w opłakanym stanie. Dawni dzierżawcy jeszcze przed powstaniem wynieśli się do miasta, zabierając prawie wszystko, co można było wynieść. Tomaszowi udało się zdobyć jakieś meble w miasteczku i skromnie urządzić mieszkanie dla dziedziczki i jej dzieci.

Katarzyna nie narzekała, dowiedziawszy się, że kilka tysięcy majątków zostało zasekwestrowanych przez rosyjskiego namiestnika Fiodora Berga, celem wymierzenia kary tym, którzy wzięli udział w powstaniu. Takiż los spotkał i ich sąsiada, Stefana Dembskiego, byłego współpracownika Kościuszki i dziedzica majątku Potok. Na wieść o tym Wiernicka zacięła się w swej nienawiści, zwłaszcza że majątek jej rodziców, piękny dwór niedaleko Pińczowa, poszedł jak inne pod moskiewski młotek. Dotychczasowi jego mieszkańcy z resztą dobytku wyjechali do Krakowa, do dalszej familii. O bracie nie miała żadnych wieści aż do dnia, gdy do folwarku zajechał powóz, z którego niemal wyskoczyła młoda kobieta. Katarzyna wybiegła z domu krzycząc:

  • Aniela! Aniela, co ze Stefanem, mów, błagam! Ponoć jest na Sybirze - chwyciła przybyłą w objęcia.

  • Nie wywieźli go na Sybir. Był uwięziony, ale...

Głos jej się załamał, oczy pełne łez zwróciła na gospodynię.

  • Chodź, opowiesz mi wszystko!

  • Nie mam wiele czasu, Kasiu! Pojmano go w bitwie pod Opatowem 21 lutego i doprowadzono do więzienia w Kielcach na ul. Zamkowej. Czy wiesz, że zakuto go w łańcuchy…?

Zaniosła się głośnym szlochem:

  1. - Był już sąd, wielu rozstrzelano lub powieszono, innych odesłano do więzienia w Radomiu. Stefanowi darowano życie, ale wysyłają go w głąb Rosji, za Ural. Wyrok: osiedlenie się w dalekich regionach Rosji. To i tak łagodniej...Długo nie wiedziałam, co się z nim dzieje, ale wreszcie udało mu się przekazać list dla mnie. Zatrzymałam się u naszej kuzynki Agaty mieszkającej w Kielcach i chodziłam tam codziennie, nosząc mu jedzenie. Strażnicy pozwalali, jeżeli im zapłaciłam.

Weszły do salonu. Przybyła nie przestawała szlochać, ocierając łzy mokrą już chusteczką:

  • To więzienie to dawne zamkowe stajnie i wozownie, dlatego cele są wielkie, ale umieszczono w nich nawet po sto osób. Nie można nawet usiąść, taki tłok. Wielu jego towarzyszy odesłano do więzienia w Chęcinach i Radomiu.

Katarzyna wzburzona zerwała się z miejsca:

  • I siedział w jednej celi z pospolitymi przestępcami? To straszne!

  • Nie, podzielono dziedziniec i budynki na dwie części. Kryminalnych umieszczono osobno a naszych bohaterów jako „politycznych” w innej części więzienia. Na szczęście strażnicy to Polacy, których siłą rekrutowano do armii moskiewskiej, gdzie służyli od wielu lat. Mogłam ich przekupić i dostarczyłam Stefanowi pościel, poduszkę i ubranie na zmianę. Spali w ubraniach na słomie, jeżeli mieli gdzie się położyć.

  • Dlaczego go zsyłają, a innych zostawiają w więzieniu?

  • On był dowódcą oddziału powstańczego, który brał udział w bitwie pod Opatowem. Słyszałaś o „ kacyku radomskim”, generale Onufrym Osipowiczu Czengerym?

  • Och, to nazwisko jest na ustach wszystkich. To okrutnik i wróg Polaków.

  • To właśnie on przychodzi często do więzienia i poniża więźniów politycznych. Wiele razy obiecywał, że Stefan i jego żołnierze będą wisieć. Umierałam ze strachu.

  • Próbowałaś go uwolnić? Może Karol, mąż naszej kuzynki pomoże! Ma stosunki w Warszawie.

  • Byłam u niego, nawet u ciotki Anny, mającej za przyjaciółkę księżną Elżbietę, ale nic nie wskóraliśmy. Nasz majątek przepadł, to wiesz.

  • Wiem. Mój kochany brat! Kiedy go wywożą ?

  • Za dwa dni. Dlatego przychodzę. Kasiu, ja jadę z nim. Zostawiam Krystiana u moich rodziców, ale gdyby coś się stało, to zaopiekuj się nim, błagam cię.

  • Anielciu, nie musisz mnie prosić, to przecież mój bratanek! Ale czy na pewno chcesz jechać na poniewierkę?

  • Razem z nim tak. Nie opuszczę go aż do śmierci. Zwłaszcza, że po tej turmie chory jest i słaby, jak mi powiedział przekupiony strażnik. Jestem już spakowana. Muszę jechać. Bywaj.

Katarzyna zerwała się:

  • Pojadę go zobaczyć i pożegnać się. Muszę, to mój ukochany brat!

  • Zastanów się, to cały dzień drogi. Jakże zostawisz dzieci. Kto się nimi zajmie? Może nie pozwolą się z nim nawet pożegnać. Zostań w domu. Przyjechałam pożegnać się z tobą.

  • Poczekaj tu, napijesz się czego, a i twój woźnica musi co zjeść. Pójdę, niech Walek wyprzęgnie konie, bo okrutnie umęczone. Pojedziesz naszymi, są wypoczęte i silne.

Aniela nie protestowała. Siadła zrezygnowana i nawet się nie poruszyła, gdy podano wino i posiłek. Nie tknęła jedzenia.

Katarzyna wróciła po chwili:

  • Masz, będzie wam może potrzebne w obcym kraju. Nie mam wiele. To rodowe pamiątki naszej matki.

Aniela spojrzała na trzymane przez Katarzynę przedmioty:

  • Pierścienie, brosze, naszyjnik... takie klejnoty. Nie wezmę tego. To dla twojej Marysi jak dorośnie.

Odsunęła złote przedmioty od siebie lecz Katarzyna objęła ją.

  • Anielciu, nie mogę wam dać nic więcej. Musisz wziąć, może uratuje wam to życie tam w obcym kraju, gdzie na nikogo nie będziecie mogli liczyć. Jedź z Bogiem.

Spakowała klejnoty w mały węzełek i wcisnęła szlochającej bratowej do ręki. Wkrótce pożegnały się. Katarzyna długo jeszcze patrzyła za nią, płacząc rozpaczliwie. Mój braciszek idzie na poniewierkę i może nigdy go już nie zobaczę. Boże chroń ich- mówiła z bólem.


Pierwsze lata po powstaniu naznaczone były żałobą i odwetem władzy carskiej na buntownikach. Nasiliły się prześladowania polskich obywateli ziemskich oraz chłopów, którzy pragnąc wolności ośmielili się podnieść rękę na carską władzę. Katarzyna dowiadywała się o tym drogą jawną i tajemną. Częściej teraz otrzymywała listy od rodziny i przyjaciół, ale najwięcej wiadomości przyniósł kuzyn jej matki, wuj Anzelm. Był bywalcem w wielu towarzystwach, nawet w samej Warszawie. Typowy przedstawiciel klanu dobrze urodzonych wałkoni, którzy czas spędzali na polowaniach i grach w karty oraz innych uciechach męskich.

  • Musisz wiedzieć, że dawnym właścicielom majątków i ich rodzinom zabroniono dalszego zamieszkiwania w swoich dobrach, po czym przekazano je Rosjanom lub Niemcom – opowiadał jej z oburzeniem.- Nawet świetną rodową posiadłość Adama Czartoryskiego w Puławach skonfiskowano, a całe wyposażenie pałacu sprzedano na licytacji, by zniszczyć pamięć o wielkich buntownikach.

  • Zemsta rosyjskich władz za powstanie jest straszna. Nastał czas terroru i wyniszczania polskiej szlachty jako warstwy buntowniczej i wrogiej. Rozumiem ich politykę, chcą złamać ducha oporu w narodzie. Myślisz, że nas złamią, wuju? - pytała zrozpaczona Katarzyna.

  • Nie wiem, moja droga. Konfiskaty majątków stały się teraz bolesną codziennością a także kontrybucje i kary pieniężne. W samym tylko Królestwie Polskim skonfiskowano około 1800 majątków, tyleż i na Litwie. Generał-gubernator Murawiow niszczy także całe zaścianki, wywożąc na Sybir wszystką ludność. Wiesz zapewne o kontrybucji.

  • Wiem, muszę płacić 10% rocznego dochodu z ziemi. Nie wiem, czy podołam, naprawdę nie wiem, ale muszę utrzymać tę resztę dla naszych dzieci, inaczej Kazimierz przewróci się w grobie.

  • Musisz, Katarzyno, to twój patriotyczny obowiązek. Dobrze chociaż, że i tego nie zabrali. Ja ci w tym pomogę, przecie mój majątek i tak straciłem - mówił z powagą starszy pan.

  • Dziękuję ci, wuju, doceniam twoją troskę.

Mówiąc te słowa pomyślała jednocześnie z obawą, w czym ten szaławiła mógłby jej pomóc, bowiem miał jedynie talent do trwonienia każdego grosza. Doskonale wiedziała, że majątek swój przegrał w karty i przehulał jeszcze przed powstaniem.

  • Moskiewska machina jest łotrowska - ciągnął wuj– nawet szlachtę, której nie udowodniono powiązań z powstaniem, zobligowano do wyzbycia się w ciągu dwu lat posiadanych majątków, które można będzie sprzedać jedynie Rosjanom. A wiesz, że Małogoszcz i Jędrzejów już nie są miastami? Car odebrał im prawa miejskie tak jak siedmiuset innym.

Zadowolony był ze swojej elokwencji i znajomości aktualnej sytuacji. Przyjechał nie tyle gnany troską o siostrzenicę, lecz z nadzieją, że jakiś czas bezpiecznie i wygodnie u niej przesiedzi. Rozejrzał się wokoło. Nie zachwycił go widok mocno sfatygowanych mebli i spłowiałych od słońca kilimów na bielonych ścianach.

Siostrzenica, młoda jeszcze i piękna kobieta, ubrana w czarną prostą suknię także nie zrobiła na nim zbyt dobrego wrażenia. Po skromnym jak na dawne czasy obiedzie wuj Anzelm nagle oznajmił, że musi coś ważnego załatwić w Warszawie i odjechał. Katarzyna odetchnęła.

Krewny nie poruszył w rozmowie drażliwego tematu o innym nieszczęściu, jakie spadło na „buntowniczą szlachtę polską” 2 marca 1864 roku ukazem carskim, toteż teraz rozważał problem z niepokojem. Jak ona da sobie teraz radę, gdy inni padają?- myślał. - Wszak uwłaszczenie chłopów niejednego już dobiło. Przyznanie im ziemi bez żadnych zobowiązań i bez przymusu pracy w majątkach pozbawiło teraz dwory siły roboczej i nie wiem, jak ona da sobie radę. Przecież musi płacić za pracę w polu! Chłop nie będzie pracował bez zapłaty!

Zamyślił się, wspominając tych, którzy nie udźwignęli tego ciężaru: Stawscy, Dembowscy, Kartysze ...Opuścili majątki, które ich familie trzymały od pokoleń i przenieśli się do miast, by mieszkać u bogatszych krewnych lub szukać jakiego utrzymania. Taki los ich spotkał... taki ci los...Bodajby sczezł ten moskiewski szatan!- mruczał ze złością i nagle żal mu się zrobiło Katarzyny.

Anzelm nie wiedział, że jego młoda krewna zawzięła się, jakby przybyło jej jakiejś tajemnej siły. Nie poddam się moskiewskiemu drapieżcy, będę walczyć jak inne żony i matki w imię pamięci o tych, którzy oddali życie dla wolności ojczyzny. Nie dam się złamać pachołkom Moskwy przez pamięć mego męża i ojca moich dzieci - mówiła sobie. Wiedziała, że dzieliła los wielu matek i żon, które składały zmarłym takie samo przyrzeczenie. Czuła z nimi duchową więź, co dawało jej siłę do walki.

Po wyjeździe wuja zabrała się za porządki. Obejrzała uważnie zniszczone ściany, zarośnięty ogród i niemal walące się obory i stodołę. Chociaż Tomasz doprowadził dwór do jako takiego stanu, nie zdołał sprawić, by domostwo odpowiadało wyobrażeniom Katarzyny o ich rodzinnym domu.

Dwór nie był zbyt okazały ale solidny, wymurowany z dobrej czerwonej cegły, która mogła jeszcze wytrzymać i sto lat. Prosty w konstrukcji, nie odznaczał się niczym szczególnym. Dwie kolumienki od frontu były jedynymi jego ozdobami. Wysoki łamany polski dach kryty czerwoną dachówką przecinały dwa murowane mansardowe okna obramowane owalnym gzymsem. Parterowy budynek przedzielony był sienią zakończoną dużym pokojem kredensowym. Obok niego wygospodarowano miejsce na mały salon lub raczej bawialnię z biblioteką. Po przeciwnej stronie od ogrodu znajdowały się sypialnie z garderobą i pokoje dziecięce. Wystające z dachu, symetrycznie z dwóch stron położone okna, wskazywały na pokoiki dla gości na piętrze. W bocznym skrzydle na parterze umieszczono na razie kuchnię i spiżarnie, które Katarzyna postanowiła z czasem przenieść do oficyny, gdzie tymczasem przygotowano pomieszczenia dla służby i rządcy. Razem z Tomaszem w folwarku służyło pięć osób.

Wiernicka była dobrej myśli. Dworek nie robi wrażenia siedziby pańskiej, jednak nadaje się na wygodne zamieszkanie rodziny, byleby go odnowić - dumała. Nie zdążyła jeszcze rozpocząć pracy, gdy zjawił się żyd Samul ze swoim wozem załadowanym jak zawsze towarami potrzebnymi w każdym gospodarstwie.

  • Witam pani dziedziczkę, - powitał ją z szacunkiem - cieszę się, że zdrowa już. Ja tu zaglądał przedtem ale mi rzekli, co pani chora leży.

  • Witaj, jak widzisz, już wstałam. Dobrze, że jesteś. Będę potrzebować sprzętów do mojego nowego pałacu. Nie masz czego na sprzedaż?

  • To się dobrze składa, bo jeden dziedzic z Działoszyc opuszcza majątek i wyjeżdża do Francji. Chce sprzedać to, co jeszcze we dworze zostało.

  • Nie mam dużego kapitału, resztka co została w banku. Może zgodzi się na prolongatę?

  • Już niech się dziedziczka nie frasuje, Samul załatwi tak, że będzie dobrze. Wrócę tu za dwa dni.

  • Zobaczymy. A idźcie teraz do kuchni, to Marta was czym poczęstuje, posilicie się.

Podziękował jej zadowolony, że go jak kogoś znajomego przyjęła. Zawsze była ludzka, zupełnie nie jak wielka pani - pomyślał.

Nie dał poznać, że gdy ją zobaczył, w pierwszej chwili myślał, iż wyszła do niego jaka gospodyni przyjęta przez dziedziczkę, tak bardzo się zmieniła. „ Oczy jakieś przygasłe, a we włosach już srebrne kosmyki”- westchnął ciężko. Napatrzył się już nędzy i męki tych, którym przyszło teraz żyć. Widział klęskę wielkich panów, co z tobołkiem i kijem żebraczym szli na ruskie rubieże w mróz i wieczną noc. Ziomków jego też los taki spotykał, chociaż pogardzani i często odpędzani byli od pańskich kompanii nawet w chwili niedoli.


Katarzyna zamierzała teraz żyć skromnie i walczyć o utrzymanie reszty majątku dla swoich dzieci. Dranie skonfiskowali dobra Wiernickich, lecz te dwa folwarki to moje wiano i nie pozwolę wydrzeć, choćbym miała ich bronić własnym życiem - mówiła do siebie zaciskając pięści.

Folwark Zarzecze, posiadający dobrej ziemi trzy łany nadal był w arendzie, chociaż po nałożeniu kontrybucji przynosił dużo mniejsze dochody. Drugi folwark Osie był nieco większy, liczył ziemi ornej i pastwisk cztery łany. Nadto stajnie, obory i chlewnie mogły przynieść jeszcze znaczny dochód, lecz wymagało to wytężonej pracy i doglądania wszystkiego. Katarzyna rozumiała, że wiele musi się jeszcze nauczyć, toteż zaproponowała Tomaszowi pracę na nowych zasadach.

  • Tomaszu, wiem, że bez ciebie nie podołam. Proszę cię nie tylko o przyjęcie pracy u mnie, ale i naukę. Naucz mnie gospodarowania majątkiem.

  • Pani, jam obiecywał hrabiemu, więc ile mogę, to zrobię. Tyle że sam zostałem na swoim spłachetku ziemi a i kuźnia musi ruszyć. Ja nie kowal, a mojego brata Jana nie widać ze zsyłki. Muszę tu sprowadzić jakiego kowala do wsi, bo ludzie pomstują, że muszą jeździć aż do Miechowa.

  • Nie masz od niego żadnej wiadomości?

  • Nie mam. Pytałem tych, którzy szli na poniewierkę na północ, ale mojego brata tam nie było.

Pokiwała głową ze smutkiem.

  • Rozumiem, że masz też swoje sprawy, nadto nie mogę ci dużo zapłacić, bo i mnie ciężko.

Tomaszowi zrobiło się żal wdowy, gdy zobaczył smutek w jej oczach.

  • Przyjmę robotę, a do kuźni sprowadzę kowala. Zamieszka w mojej chacie. Pole też obrobię z pomocą parobków. Teraz trza płacić za roboty w polu. Ludzie nie przyjdą bez tego, jak dawniej.

  • Wiem, mają teraz swoje zagony, to im nie w smak na cudzym robić. Nie mam wiele, ale za robotę użyczymy im koni i wozu. A może znajdą się też jacy bez ziemi.

  • Tak i ja dumałem. Zbiorę kilku parobków, co nie mają ziemi. Trzeba im jeno będzie zbudować czworaki, bo muszą gdzieś zamieszkać z dziećmi.

  • Zbudujemy po żniwach. Będą wtedy pieniądze. Teraz zajmą szopę za sadem. Tam porobisz osobne kwatery. Dam na to desek. Musimy też pomówić o twoim zarobku.

Odetchnęła pełna nadziei, że mimo wszystko wygra swoją walkę o ziemię z jego pomocą. Tomaszowi żal było małych jeszcze dzieci, miał też w pamięci daną ich ojcu obietnicę. Wiedział, że musi postąpić honorowo, jak go uczono w domu, toteż przystał na jej warunki.

Od tego dnia pani udawała się do niego z każdym frasunkiem gospodarskim, a on jak dawniej organizował prace w polu i obejściu, choć za niższą co onegdaj płacę.

Miesiąc później niespodziewanie otrzymała Katarzyna wiadomość od bratowej. Zalewając się łzami czytała o głodzie, chorobach i okrucieństwie strażników. Janowscy jak mogli organizowali sobie życie na zesłaniu mimo straszliwych warunków i ciężkiej pracy.

To jeszcze mocniej utwierdziło ją w postanowieniu, by walczyć ze znienawidzonym wrogiem, broniąc wszelkimi siłami ziemi. Wiedziała, że coraz częściej pod byle pretekstem zabiera się majątki polskim dziedzicom i oddaje rosyjskim oficerom za zasługi wojenne lub wierność carowi.

Dlatego z uporem starała się teraz poznać wszystkie tajniki zarządzania niewielkim majątkiem nastawionym głównie na uprawę zbóż i hodowlę trzody. Przeczuwała, że czeka ją ciężka praca, której może sama nie podoła, ale postanowiła walczyć. Uważała, że jest to winna mężowi, który poległ w walce ze znienawidzonym wrogiem. Wytrzymam, Kazimierzu, ocalę nasze dzieci, przyrzekam ci – szeptała po wieczornym pacierzu, trzymając w ręku portrecik męża - nie poddam się!

Mając do pomocy jedynie pięć osób służby, dnie całe pracowała w gospodarstwie, nie pozwalając sobie na dłuższy wypoczynek. Ona, wypieszczona córka i ukochana żona hrabiego, powoli zaczynała się tak bardzo zmieniać, że nieliczni, rzadko teraz odwiedzający ją goście, nie mogli się nadziwić.


Rozdział III. Spotkanie z wrogiem

Po trzech latach pani dziedziczka w niczym już nie przypominała panny z arystokratycznej rodziny. Wychowana według starego wzorca, by błyszczeć na salonach i czekać na dobrą partię, niewiele wiedziała o życiu. Bo czego tak naprawdę ją nauczono? Niczego. Ogłady salonowej, trochę śpiewu, trochę rysunku i haftu. O prowadzeniu gospodarstwa nie wiedziała nic, toteż z pokorą przyjmowała teraz wszelkie rady od osób, które mogły przekazać jej chociaż część wiedzy opartej na doświadczeniu. Odrzuciła pańską dumę i postanowiła ocalić majątek nie tylko z powodu dzieci. Widząc, jak okoliczne dobra idą w ręce zdrajców, jeszcze bardziej nienawidziła wroga, który próbował unicestwić jej kraj. Pewnego dnia nadarzyła się okazja, by ową nienawiść okazać, co przyniosło tragiczne skutki nie tylko dla niej.

Był gorący letni dzień, gdy Katarzyna wracała swoją dwukółką z pola. Prowadził stajenny Jasiek. Upał był nieznośny, wokoło nie widać było żywego ducha. Zdejmę na chwilę czepiec, nikt mnie tu nie zobaczy- pomyślała. Jasne jak pszenica włosy otaczające warkoczem głowę jakby odjęły jej lat. Wiedziała o tym, lecz skrzętnie ukrywała swoją urodę, chcąc wyglądać na starszą. Uważała, że zyskuje przez to większy szacunek ludzki i spokój, zwłaszcza gdy rodzina i znajomi zrezygnowali z ciągłych prób jej swatania.

Zwróciła twarz w stronę słońca, gdy nagle usłyszała turkot powozu i w tej samej chili ujrzała na polnej drodze toczący się powoli pojazd. Nie dostrzegła go wcześniej, gdyż zasłonił go obrośnięty krzakami głogu pagórek. Mignął jej mundur ze złotymi naszyciami i na jego widok krew odpłynęła z jej twarzy. Zaczęła dygotać jak w febrze, znała bowiem te znienawidzone uniformy. Podniosła dumnie głowę i ani nie mrugnęła okiem, gdy siedzący w powozie mężczyzna pozdrowił ją gestem i pochylił z szacunkiem głowę.

Nie wiedziała, że właśnie minął ją nowy właściciel majątku Wiernickich, otrzymawszy go za zasługi wobec cara. Był nim Osipow, pułkownik rosyjski, potomek znanej i poważanej w Moskwie rodziny. Nie był już młodzieńcem, toteż postanowił ustatkować się i osiedlić się na tej podbitej ziemi.

Zaskoczył go widok kobiety z odkrytą głową otoczoną koroną złotych włosów. Wydała mu się nieziemskim zjawiskiem z innego świata. Zdumiony skłonił się, lecz zaraz poczerwieniał z gniewu, widząc dumnie uniesioną głowę nieznajomej. Nie raczyła odwzajemnić pozdrowienia, a nawet rzucić na niego okiem, jakby wcale go tam nie było.

Był upokorzony i wściekły ale i zaintrygowany, do czego nie chciał przyznać się nawet przed sobą. Harda Polka - myślał ze złością - dałbym ja ci kilka batogów, to byś się ukorzyła. Dobrze jednak wiedział, że tej kobiety nie złamałoby nic. Znał je, te dumne żony i krewne buntowników, fanatycznie broniące swojej polskości i wspierające swoich mężczyzn. Widział, jak rzuciwszy majątki i wygodne życie wędrowały razem z mężem czy bratem w daleką syberyjską ziemię. Widział, jak mężnie znoszą morderczą drogę na północ i jeszcze bardziej nienawidził je za to. Ale ta kobieta miała w sobie coś jeszcze. Wdowia suknia podkreślała tylko jej szlachetną urodę a słoneczny warkocz rozświetlał twarz niczym aureola świętej. Zaklął kolejny raz. Upokorzę cię i zniszczę, albo pochylisz przede mną głowę - wysyczał

Tymczasem Katarzyna nieświadoma tych gróźb, postanowiła nikomu nie mówić o tym niemiłym spotkaniu. Zadowolona z siebie, że okazała pogardę znienawidzonemu wrogowi, poczuła nową siłę do walki o swoje gospodarstwo. Od tego dnia starała się jeździć do Jędrzejowa i Pińczowa na jarmarki razem z Tomaszem, który nadal pomagał jej kierować gospodarstwem.

Po jakimś czasie wiele decyzji zaczęła podejmować już sama. Planowała zakup zwierząt do hodowli, uzgadniała uprawy rolne i transakcje handlowe. Początkowo z zażenowaniem przypominała sobie swoje dawne życie. Mama zemdlałaby ze zgrozy, gdyby zobaczyła swoją córkę hrabinę planującą z rządcą zakup świń albo z żydami cenę sprzedaż zboża – mówiła patrząc w lustro.

Dotychczasowe życie wydało jej się nagle jałowe i puste. O ile lepiej czuła się teraz, widząc jak dojrzewa żyto, rodzą się cielaki czy czerwienieją jabłka w sadzie. Znalazła pocieszenie w pracy i walce o utrzymanie ziemi. Czuła zadowolenie ze swojej pracy, a rządcę Tomasza poczęła darzyć większym zaufaniem, co spotykało się z nieprzychylnością sąsiadów i rodziny. Byli oburzeni, gdy widziano ich siedzących przed domem w pogodne wieczory i rozmawiających o planowanych pracach. Tylko niektórzy wiedzieli, że Tomaszowi nieskoro jest wracać do pustej chaty, gdzie dopada go niepokój o brata i żałość po śmieci ojca.

Dotychczas takie poufałości byłyby niemożliwe, jednak po powstaniu i nadaniu chłopom ziemi wiele się zmieniło. Nie byli już poddanymi, więc i Wiernicka nie była już dla nich panią, chociaż nadal cieszyła się dużym poważaniem. Szanowano ją za to, że nie lamentowała i nie żaliła się na zły los, ale z podniesioną głową wykonywała swoje obowiązki, chcąc utrzymać resztki majątku.

Jednak zarówno mieszkańcy wsi jak i znajomi z miasta dziwili się, jak bardzo się zmieniła. Dawna wypieszczona panna, miłośniczka poezji i muzyki, powoli przekształciła się w wiejską gospodynię. Nie rozumieli, że Katarzynie odpowiada to proste życie i praca, bo dzięki temu nie miała czasu i siły, by pogrążyć się w żalu i zgryzocie. Nie przywiązywała wagi do strojów, ubrana zawsze w czarną suknię i takiż czepeczek na znak dozgonnej żałoby, jak postanowiły wszystkie Polki po powstaniu. Jednak lniany fartuch na sukni zawsze lśnił bielą, co z daleka rozpoznawano mówiąc: Oho, dziedziczka wyszła w pole.

Z dziedziczki jednak stała się już dawno energiczną gospodynią. Budziła się o pierwszym brzasku a kładła spać długo po wybiciu północy przez stary zegar stojący w salonie. O dawnych balach, rautach i rozrywkach myślała teraz z uśmiechem, dziwiąc się, jak odległe to czasy. Rzadko siadała w salonie i grała znane sobie utwory na fortepianie uratowanym z pożogi. Robiła to jednak coraz rzadziej, gdyż pod wpływem muzyki budził się w niej rozpaczliwy żal za mężem, a wtedy trudno było opanować łzy zbierające się pod powiekami.

Gdy odwiedzili ją dalsi krewni, którzy przez ostatnie lata nie raczyli się odezwać, pani Katarzyna nie przypominała już dawnej arystokratki. Nie przyjęła też ofiarowanej pomocy, nie tęskniąc już za dawnym życiem. Jeden z jej wujów był zawiedziony i niemal oburzony. Uważał, że jest niewdzięczna i samolubna, a jej zachowanie przynosi wstyd ich nazwisku.

  • Świętej pamięci Kazimierz w grobie się przewraca, jak widzi, że jego żona żyje jak gospodyni z zaścianka! - grzmiał wuj.

  • Myślę, wuju, że cieszy się raczej, że nie poszłam na łaskę do krewnych i nie oddałam ziemi Moskwie– odpowiadała spokojnie.

  • Wstyd przynosisz rodzinie z hrabiowskimi koneksjami!

  • Czy tym, że pracuję? Że walczę o polskość tej ziemi, podczas gdy wy przejedliście dawno swoje majątki jeszcze przed powstaniem? Że bronię tej ziemi przed moskiewskim zaborcą?

  • Zrywamy z tobą stosunki i nie zwracaj się do nas po pomoc – wykrzyknął wreszcie zirytowany, po czym wstał i wyszedł bez pożegnania.

Nie przejęła się tym zbytnio, chociaż postawa krewnego jej męża bardzo ją wzburzyła. Mam nadzieję, że dadzą mi wreszcie spokój -

pomyślała z ulgą.

Wbrew przepowiedniom rodziny okazała się jednak dobrą i zapobiegliwą gospodynią a jej gospodarstwo mogło posłużyć za wzór okolicznym obywatelom. Gdy po jakimś czasie przyjechała w odwiedziny jej kuzynka Klara, nie mogła się nadziwić:

  • Podziwiam cię, Kasiu, że dajesz sobie radę ze wszystkim i tylko masz kilka osób służby.

  • Dokładnie pięć osób oprócz Tomasza. I pracuję razem z nimi, moja Klaro- mówiła ze śmiechem.- Ale mów, co u cioci.

  • Nie mam dobrych wieści, niestety. Mama, jak wiesz, została zmuszona do płacenia kontrybucji, co wynosi dziesięć procent rocznego dochodu i jest bardzo ciężko. Zwolniła kilka osób służby, ale i tak sobie nie radzi. Musi teraz sprzedać majątek i przeniesiemy się do Krakowa.

  • A Edmund? Mieliście wziąć ślub niebawem.

  • Zerwaliśmy – odparła kuzynka, czerwieniąc się.- Wyjechał do Paryża.

Katarzyna nie pytała więcej. Domyśliła się, iż młodzieniec nie chciał żenić się z panną bez majątku, zwłaszcza że nie był zbyt zaangażowany w projekt tego związku, o który raczej zabiegała rodzina narzeczonej.

Gawędziły o dawnych znajomych i obecnej sytuacji. Gospodyni ze smutkiem wysłuchała opowieści o tym, w jak kiepskiej kondycji znajduje się większość znanych majątków. Wielu dawnych właścicieli zmuszonych było przenieść się do miasta w poszukiwaniu pracy. Niektórzy żyli wręcz w nędzy lub na utrzymaniu rodziny. Nie mogąc znaleźć pracy w okolicy miast, wyjeżdżali do innych krajów, dołączając do rzeszy bezrobotnych emigrantów. Ich los często nie był nawet znany najbliższym.

Przyszłość Klary i jej rodziny nie rysowała się w wesołych barwach. Gdy obie kuzynki i dawne przyjaciółki żegnały się, nie obiecywały sobie ponownego rychłego spotkania. Rozstały się, życząc spokoju i szczęścia w walce z przeciwnościami.

Katarzynę bardzo przygnębiło pożegnanie z kuzynką, ale nie pozwoliła sobie na moment słabości. Opowieści o klęskach i nieszczęściach coraz mocniej utwierdzały ją w przekonaniu, że dobrze zrobiła, postanawiając walczyć, gdy inni złożyli broń.

Wróciła do swojej wojny, lecz wkrótce spokój jej został zburzony przez zdarzenie, które miało swoje nieoczekiwane następstwa.

Pułkownik Konstatny Osipow nie mógł zapomnieć owego niefortunnego spotkania na drodze. Nie tylko z powodu zauroczenia widokiem hardej Polki, lecz również ze złości spowodowanej okazaną przez nią pogardą. Przez czterdzieści lat swego życia miał wiele przygód miłosnych i przyzwyczaił się do gestów i słów uwielbienia ze strony kobiet o różnej pozycji społecznej. Miał za sobą nawet romans z żoną generała. Na szczęście w porę wyjechał z Moskwy, więc udało się go ukryć.

Zaloty i oznaki zainteresowania nim były wynikiem zarówno bogato zdobionego munduru rosyjskiej armii, jak i jego egzotyczną urodą i pańską postawą. Był pięknym i próżnym mężczyzną, nienawykłym do odmowy. Kobiety na książęcych salonach nie tylko nie porzucały go, lecz wręcz dawały do zrozumienia, że jego zainteresowanie będzie dla nich największym szczęściem, toteż miał o sobie bardzo wysokie mniemanie.

Nagle jakaś wieśniaczka z zapadłej wsi podbitego kraju śmie okazywać mu swoją pogardę! Wściekły miotał się po pałacu, wreszcie postanowił zdobyć ją i upokorzyć. Zwabię ją, zniewolę i wywiozę. Zrobię z niej swoją niewolnicę, która będzie skomleć o jeden mój uśmiech – powtarzał sobie przez wiele dni, aż wreszcie postanowił działać.

Pewnego razu do dworu Osie przybył ubrany z rosyjska chłop z zaproszeniem wydrukowanym na złotym papierze. Oddał je bez słowa i odjechał najszybciej jak mógł. Katarzyna zdziwiła się widokiem posłańca i samym zaproszeniem, lecz przeczytawszy je, zatrzęsła się z oburzenia. Na twarzy jej wystąpiły rumieńce, a oczy miotały błyskawice. Czytała kilkakrotnie, nie wierząc w to, co widzi. Zaproszenie wysłał nie kto inny, tylko pułkownik Osipow, obecny właściciel majątku zabranego Wiernickim. Dotyczyło balu, który miał się odbyć w nowo wybudowanym pałacu. Dawny, spalony przez Moskali hrabiowski pałac Wiernickich zarastał już, gdy zwycięski zaborca zapraszał byłą właścicielkę do swojej nowej pańskiej siedziby. Celem przyjęcia było poznanie sąsiadów, czyli mieszkańców okolicznych dworów.

Wiernicka zawołała Tomasza i pokazała zaproszenie.

  • Jak on śmie!- grzmiała- Co za bezczelność prosić mnie na bal w moim dawnym majątku! I wie przecież, że noszę żałobę. Może nawet to on strzelił do Kazimierza w bitwie i zamordował go! Ani myślę nawet odpowiedzieć.

  • Uzna to za obrazę. Będzie się mścić.

  • Nie boję się. Nic mi nie zrobi!

  • Kiedy śmiał przysłać zaproszenie, to może posunąć się do wszystkiego- ostrożnie rzucił Tomasz

Nie odpowiedziała. Wiedziała, że ma rację.

  • Macie rację. Napiszę odpowiedź. Kogo wyślecie?

  • Niech Walek zaniesie, on jest sprytny.

Tak zrobiła. W liście odmówiła grzecznie przyjazdu, wymawiając się złym stanem zdrowia. Walek wręczył list lokajowi i natychmiast odjechał galopem, jakby goniło go stado wilków. Obawiał się, że jakiś Moskal go zastrzeli, gdy ich pan wpadnie we wściekłość. Wiedział, że takie wypadki zdarzyły się, już kilka razy, o czym opowiadali lokaje i fornale we dworach.

Osipow jednak nie wpadł w szał, nie zabił też lokaja, gdyż spodziewał się podobnej odpowiedzi. Wiedział, że ma do czynienia z kobietą nieugiętą i dumną, ale to jeszcze bardziej go dopingowało do zdobycia tej „niedostępnej twierdzy”, jak ją nazywał. Nu, zaczekaj ty, jeszcze zatańczysz przede mną, gdy pójdziesz z torbami! Jeszcze będziesz czołgać się u moich nóg, barynia - mówił do siebie uśmiechając się obleśnie.

Katarzyna starała się zapomnieć o tym niemiłym zaproszeniu, chociaż przyszło jej to z trudem. Natomiast Osipow coraz mocniej pragnął zdobyć i upokorzyć dumną Polkę. Zniszczyć w niej bezsensowną dumę, upodlić do granic możliwości - marzył. Wiele razy czytał odmowę napisaną jej ręką, wreszcie podarł ją na drobne kawałki i podeptał w napadzie wściekłości.

Na balu, który zorganizował w nowym pałacu, gości było wielu, lecz okolicznych właścicieli jedynie kilku. Przybyłych skłonił do przyjęcia zaproszenia strach. Bali się utraty ostatnich majątków, zwłaszcza że wielu miało krewnych zamieszanych w walki przeciw Moskwie. Teraz ze strachem balansowali na granicy zdrady, udając pokornych poddanych. Tymi pułkownik gardził najbardziej, świadomy swej władzy nad pokonanym narodem. Wiedział, że ma opinię okrutnika nie znającego litości i wiedział, że dlatego otrzymał swój majątek w najbardziej zapalnym kieleckim regionie oporu przede wszystkim dlatego, żeby czuwać nad tymi zbuntowanymi dziedzicami, którym wiecznie marzyła się wolność.

Tylko nieliczni wiedzieli, jaką naprawdę rolę pełni Osipow na tej podbitej ziemi. Pozycja właściciela hrabiowskiego majątku mała być kamuflażem jego działalności szpiegowskiej dla służb carskich. W rzeczywistości poprzez swoich zaufanych zbierał wiadomości o właścicielach majątków, ich poglądach politycznych, sytuacji finansowej i powiązaniach rodzinnych. Dzięki temu mógł niejednego właściciela ziemskiego doprowadzić do upadku, oskarżając o działalność antyrosyjską. Za pomocą swoich szpiegów zbierał informacje na temat spisków, potajemnych zebrań czy dowodów nienawiści do imperatora. Wiedział więcej, niż się wszystkim zdawało, ale na razie nie zdradzał swojej prawdziwej roli, jaką odgrywał na tej przesiąkniętej krwią polską ziemi.

Wypytując swoich ludzi, dowiedział się, że Katarzyna często sama dogląda prac w polu bez towarzystwa swego rządcy. Kazał więc donosić o każdym jej kroku, toteż wiedział którędy i o jakich porach ma zwyczaj jeździć. Kilka razy wybrał się na przejażdżkę drogą, na której kiedyś ją zobaczył, lecz bezskutecznie. To rozzłościło go jeszcze bardziej. Nie mógł przestać o niej myśleć, mimo iż pamięć o tej „hardej Polce”, jak ją nazywał, próbował zagłuszyć w ramionach innych kobiet.

W nocy budził się niespokojny, by nerwowo krążyć po komnacie lub pić do nieprzytomności, żeby zapomnieć o jasnych włosach i dumnym czole swej „prześladowczyni”. Pijany i znużony zasypiał nad ranem, a po przebudzeniu najczęściej wsiadał na konia i dla otrzeźwienia gnał przed siebie.

W jeden z takich poranków Osipow postanowił zrzucić z siebie resztki nocnego pijaństwa. Właśnie gnał na koniu po szerokiej łące, gdy nagle na drodze ujrzał znajomą dwukółkę. Poczuł uderzenie gorąca, serce zaczęło mu walić jak wojskowy werbel. Wypity w nocy alkohol dodał mu odwagi i siły, popędził więc w jej kierunku.

Słysząc tupot galopującego konia Katarzyna odwróciła się. Poznała go od razu i poczuła strach. Była sama na środku drogi i wiedziała, że spotkanie z silnym, pewnym swej władzy mężczyzną może skończyć się dla niej tragicznie. Batem zmusiła konia do szybszego biegu, lecz jeździec zajechał jej drogę, chwycił za lejce i zatrzymał konia. Patrzyła na niego ze strachem, nie śmiąc wymówić słowa. Opuchnięta od przepicia twarz i czerwone oczy budziły w niej obrzydzenie.

  • Nu, tiepier pogawarim...Budiesz maja! - krzyknął.

Koń jego, zmęczony galopem, niespokojnie uderzał kopytami, gdy Osipow schylił się, chcąc sięgnąć ramienia kobiety. Złapał ją z siłą niedźwiedzia, próbując unieść i posadzić na swego konia.

Gdy napadnięta poczuła odór alkoholu, zrozumiała natychmiast, że napastnik gotów jest na wszystko. Całymi siłami, kurczowo trzymając się poręczy swojej dwukółki, wyrywała się, krzycząc :

- Nigdy, nigdy!!

Ostatkiem sił, trzymanym w wolnej ręce batem, spróbowała uderzyć napastnika w twarz, lecz cios dosięgnął jego konia.

Mężczyzna nie spodziewał się oporu i wyciągając po nią rękę, puścił swoje wodze, w tym samym momencie koń, poczuwszy uderzenie bata, zerwał się do galopu, unosząc pułkownika. Zaskoczona Katarzyna, sparaliżowana strachem, patrzyła za oddalającym się jeźdźcem. Widziała, jak zachwiał się i spadł do tyłu z jedną nogą uwięzioną w strzemieniu, podczas gdy koń nie przerywał galopu. Zobaczyła jego rozpaczliwe próby podniesienia się i złapania za wodze, lecz zarośla po chwili przesłoniły widok.

Nie oglądając się, roztrzęsiona i przerażona Katarzyna pognała galopem w stronę dworu. Na szczęście nie spotkała na swojej drodze nikogo, postanowiła więc całe zdarzenie zachować w tajemnicy, chociaż bała się jego skutków. Teraz będzie się mścił jak nigdy – myślała. -Przyjdzie mi iść z torbami na poniewierkę. Jeszcze jakiś czas trzęsła się ze strachu i oburzenia, lecz przy wszystkich starała się z całą mocą udawać spokojną, by nie zdradzić, co ją spotkało.

Walek zaprowadził konia do stajni nie dziwiąc się niczemu. Dziedziczka często rano jeździła na pole, więc nie było to dla niego czymś niezwykłym. Wkrótce obudzono dzieci i dzień zaczął się jak zawsze. Gdy przyszedł Tomasz, dziedziczka była spokojna, chociaż bledsza niż zwykle. Cały dzień zajęły ją obowiązki gospodarskie, więc wspomnienie tego zdarzenia odsunęła w dalsze zakamarki pamięci.

Następnego dnia rano parobek, którego siostra pracowała w majątku Osipowa jako dojarka, przyniósł tragiczną wiadomość:

  • Pułkownik z pałacu nie żyje. Poniósł go wczoraj koń, a że był pijany, bo całą noc siedział nad butlą gorzały, więc nie utrzymał się w siodle. Ponoć uderzył głową w kamień. Gdy pan nie wrócił, polecieli szukać go na polu. Znaleźli zmęczonego konia i jego uwięzionego z jedną nogą w strzemieniu. Musiał go ciągnąć spory kawał, bo cały był we krwi.

  • Ot, taki koniec przyszedł za naszą krzywdę – odparła Wiernicka spokojnie.

Nie zdradziła się, ale poczuła mrowie biegnące po plecach. Gdy parobek odszedł, wzdrygnęła się, stojąc jeszcze chwilę przed domem. To ja go zabiłam. Gdybym nie uderzyła batogiem konia, on żyłby jeszcze - myślała.

Nie miała jednak wyrzutów sumienia. Wieczorem kazała zaprząc konia do dwukółki, zamierzając odwiedzić grób męża. Nacięła w ogrodzie najładniejszych róż i samotnie pojechała w stronę cmentarza. Stanęła nad płytą grobową ozdobioną bukietami polnych kwiatów przyniesionymi przez dzieci. Jak zawsze, w takich chwilach czuła szybsze bicie serca. Mimo upływu lat śmierć Kazimierza nadal bolała jak otwarta rana. Kładąc wiązankę szepnęła: Kazimierz, pomściłam ciebie i twoją śmierć. Zupełnie niespodziewanie w tym momencie poczuła ulgę.

Wróciła spokojniejsza teraz o siebie i dzieci. Wiedziała, że pułkownik miał władzę prawie nieograniczoną i mógł zrobić wszystko, nawet zesłać ją na daleki Sybir, gdyby miał taki kaprys. To on był panem na tej nie swojej ziemi a ona poddaną, chociaż to jej pradziad przed wiekami wywalczył te pola mieczem i krwią u boku pierwszego króla. Dobrze wiedziała, że uniknęła wielkiego niebezpieczeństwa, ale świadoma była, że ma teraz na sumieniu śmierć człowieka. Nie czuła żadnych wyrzutów sumienia, zwłaszcza gdy pomyślała o tych wszystkich rodakach zamordowanych z zimną krwią na polach bitew, w więzieniach i na miejscach straceń. Mam udział w śmierci kata i mordercy i tego nie żałuję - myślała z nienawiścią. – Nigdy nikt się o tym nie dowie.

Tomasz jednak zauważył zmianę na twarzy dziedziczki. Widział, jak blednie, gdy ktoś tylko wspomni ruskiego właściciela Wiernic. Postanowił ją ostrzec:

  • - Policja carska bada przyczynę śmierci tego czarta - rzucił.

    - Kogo pytają? - odparła, siląc się na spokój.

    - Wszystkich. Może tu też przyjdą. Dziwno im, że taki dobry jeździec i z konia spadł.

    - Mówią, że dużo pił. Może pijany wyjechał na pola?

    - Pewnie tak. Ale nikt go na polu nie widział, to niczego się nie dowiedzą- uspokoił ją.

Katarzyna mimo tego bała się, że zachowaniem zdradzi swój udział w śmierci znienawidzonego wroga, ale na szczęście żaden żandarm do niej nie zajechał. Sprawców nie wykryto, więc przyjęto wersję o nieszczęśliwym wypadku pijanego pułkownika.

Powoli sprawa ucichła. Na majątku pułkownika zasiadł jego brat, który unikał kontaktów z Polakami. Przeważnie czas spędzał w Petersburgu i na swoje ziemie zajeżdżał rzadko. Wiernicka uspokoiła się. Wkrótce zapomniano o śmierci Moskala a Katarzyna zaczęła czuć się jak bohaterka, która pomściła śmierć nie tylko swego męża, ale i wszystkich poległych. Tylu przez niego życie oddało, a ilu zabił własnoręcznie! Dobrze mu tak, bo zasłużył – myślała z nienawiścią. Nadal nie czuła żadnych wyrzutów sumienia.

Gospodarowanie szło Katarzynie coraz lepiej. Dwoje dawnych służących pomagało jej w domu, a oprócz nich w folwarku pracował ogrodnik, stajenny pełniący też rolę stangreta oraz parobek i stara kucharka z młodą pomocnicą. Pani nadal sama lub z Tomaszem wizytowała pola w dwukółce zaprzężonej w starego kasztanka. Słuchała dobrych rad rządcy i okolicznych sąsiadów, toteż dochód z folwarku pozwalał na utrzymanie rodziny. Mimo tego czuła strach, słuchając historii o majątkach konfiskowanych przez moskiewski system nie tylko uczestnikom powstania, ale też ich rodzinom.

Mimo tego, wizytując swoje pola rozmyślała z nienawiścią, zaciskając pięści: Nie wystarcza im, że wymordowali lub zesłali tysiące nieszczęsnych synów tej ziemi, którym marzyła się wolna ojczyzna! Coraz wyższe kontrybucje za użytkowanie własnej ziemi, zakazy handlu dla Polaków i ciągłe nękanie przez urzędników carskich sprawiają, że utrzymanie ziemi stało się walką. Do tego jeszcze zakaz wykupu ziemi przez Polaków! A w przypadku licytacji lub sprzedaży, zawsze grunty trafiają w ich ręce! Dlatego muszę utrzymać tę ziemię za wszelką cenę. Kazimierzu, daj mi siłę, a podołam temu, co na naszą familię zsyła los...

Godziła się na coraz skromniejsze warunki bytu, ale nie traciła wiary. Każda wiadomość o dobrze zarządzanym majątku, który oparł się zakusom nieprzyjaciela, podnosiła ją na duchu i dodawała sił.

Wkrótce w folwarku Osie zaszły zmiany. Dom nieco rozbudowano, dodano dwie przybudówki i oficynę, a starą cegłę pokryto tynkiem. Od strony ogrodu zbudowano drewniany ganek z dużymi oknami i poszerzono schody wiodące do sieni. Dwór wyglądał teraz solidnie. Jego białe mury otoczone gąszczem kwitnących róż i drzew sprawiały wrażenie spokojnego rodzinnego domu. Porządek panujący wokół świadczył o dobrym gospodarzu a odnowione budynki gospodarcze jeszcze bardziej owo wrażenie podkreślały.


Rozdział IV. Edukacja


Lato było w pełni, zboże na polu uginało się pod ciężkimi kłosami. Zapowiadały się dobre zbiory. Katarzyna była dumna, że mimo utraty majątku stworzyła dzieciom spokojny dom, wierząc, że ukochany mąż widzi z nieba jej starania. Praca i troska o dzieci nie pozwalały jej na rozpamiętywanie swojej tragedii, zwłaszcza że dzieliła ją z całym narodem. Wiele wdów ma gorzej niż ja, niektóre nawet pomarły z żalu za bliskimi, którzy zginęli od moskiewskiej kuli. Inne poszły na wygnanie jak moja bratowa -myślała. Cieszyło ją, gdy patrzyła na syna i córkę, którzy chowali się zdrowo w skromnym otoczeniu i prostocie.

Był rok 1867, Marysia kończyła siedem lat a Adaś pięć, więc należało pomyśleć o ich edukacji. Matka wiedziała, że po powstaniu wzmożono rusyfikację, lecz nie znała sytuacji w szkolnictwie. Postanowiła poprosić o radę osobę z kręgów pedagogicznych. W tym celu udała się do nauczycielki Teodozji Ziemiańskiej, która prowadziła w Pińczowie szkołę prywatną dla dziewcząt.

Teodozja wysłuchała obaw Katarzyny z uwagą, po czym westchnęła:

  • Rozumiem pani niepokój o edukację dzieci, gdyż dzisiaj nie jest to łatwa sprawa. Czy możemy mówić szczerze?

  • Jak najbardziej, mam do szanownej pani całkowite zaufanie. Onegdaj moja szwagierka wspominała mi o umiłowaniu przez panią naszej biednej ojczyzny, stąd moja tu wizyta.

  • Biedna Aniela. O ile wiem, postanowiła dołączyć do zesłanego męża w guberni tumskiej. Bohaterska kobieta.

  • Bardzo kochała mojego brata. Jeżeli on tam przetrwa to na pewno tylko dzięki niej. Mam nadzieję, że oboje kiedyś wrócą, chociaż on ma zakaz powrotu.

  • Takie kobiety są skarbem naszego narodu. Dlatego wychowanie nowych bohaterek jest naszym zadaniem, pani Katarzyno. Ale wróćmy do sprawy. Z pewnością wie pani, że obecnie trwa wzmożona rusyfikacja społeczna przede wszystkim poprzez szkolnictwo. Szkoły elementarne i obowiązek szkolny zlikwidowano już przed powstaniem w 1851 roku. W szkołach prywatnych czy rządowych prowadzi się lekcje wyłącznie w języku rosyjskim. Podręczniki drukuje się tylko w tym języku.

  • Bez wyjątku obowiązuje ten język nawet w szkołach prywatnych?

  • Niestety tak. Co rusz na zajęcia przychodzi żandarm lub inny urzędnik i pyta dzieci o ich wiadomości z historii Rosji czy literatury rosyjskiej. Biada, gdy dzieci nie rozumieją pytań z powodu nieznajomości języka. Taka szkoła natychmiast podlega likwidacji. Zapewne wie pani też, że zamknięto wszystkie pensje żeńskie utrzymywane przez klasztory w Królestwie Polskim. Także w Jędrzejowie, Miechowie, Pińczowie i Skalbmierzu.

  • Co mi więc pozostaje?

  • Szkoła prywatna lub rządowa z językiem wykładowym rosyjskim.

  • Do rządowej nie oddam ich. A jaki jest koszt prywatnej ?

  • U mnie tak jak i u innych 150 rubli rocznie plus koszt utrzymania na stancji.

  • Nie podołam z moich dwóch folwarków. Co robić?

  • Dzieci jeszcze małe na wyjazd do miasta, więc moim zdaniem może je pani sama przygotować do szkoły w domu. Można zorganizować nauczanie domowe. Może w okolicy są też inne dzieci, więc dobrze będzie pomyśleć o nauczaniu tajnym, co kilka dni w innym domu. Nauczyciele też się znajdą. Popytam w środowisku.

  • Słyszałam, że domowe wykształcenie daje podstawy w zakresie wychowania narodowego. To obroni dzieci przed rusyfikacją, prawda?

  • Prawda, ale tylko wtedy, gdy rodzina, pod której opiekuńczymi skrzydłami dzieci się uczą, jest postępowa i demokratyczna.

  • A co z podręcznikami? Powiedziała pani, że drukuje się tylko po rosyjsku.

  • Owszem to prawda, ale (tu ściszyła głos) istnieje wiele małych drukarni, które z narażeniem życia produkują książki polskie, tajnie rozprowadzane po majątkach i zagrodach. Te dostarczę pani sama.

  • Bardzo dziękuję. Spróbuję zorganizować nauczanie początkowe. Jednak dla mojej Marysi bardzo proszę już o miejsce w pani szkole. Wiem, że moja córka trafi w dobre ręce.

  • Zatem będziemy jeszcze nieraz się spotykać.

Katarzyna wracała do domu zamyślona. Zgodnie z obietnicą postanowiła zorganizować początkowe nauczanie domowe, ale nie wiedziała, czy potrafi tego dokonać. Poza tym dobrze zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie czyhają na uczniów i nauczycieli. Od nauczycielki dowiedziała się, że tajne komplety w zakresie szkoły średniej organizowano w wiejskich dworach już od 1864 roku, kiedy to pensje klasztorne wizytek, sakramentek, bernardynek, dominikanek i norbertanek zostały zlikwidowane, a do rządowych, czy nawet jawnych prywatnych szkół, dziewcząt szlacheckich posyłać nie chciano ze względu na obowiązkowy język rosyjski.

Teraz organizuje się tajne komplety na wsi dla kilku uczennic, pochodzących z sąsiadujących czy nawet odległych domów, więc może i mnie się uda?- myślała Katarzyna.

Zdecydowała się w tym celu odwiedzić sąsiednie majątki z nadzieją, że uda się zorganizować dzieci do wspólnej nauki, co umożliwiłoby zatrudnienie dobrych nauczycieli i zmniejszyłoby koszty. Przyjmowana była różnie. Wszyscy narzekali na koszty, a byli też i tacy, którzy uważali, że tylko szkoła rządowa jest najlepszą formą kształcenia.

Mimo tego udało się zebrać pięcioro dzieci, więc razem z Adasiem i Marysią można było stworzyć grupę szkolną. Pozostało teraz czekać na wiadomość od Teodozji, która obiecała poszukać nauczyciela.

Tymczasem nauczycielka przysłała obiecane książki przez posłańca. Kilka z nich pochodziło z tajnej drukarni, lecz oprócz polskich podręczników w przesyłce znajdowały się książki obowiązujące w języku rosyjskim na wypadek, gdyby zdradzono ich działalność. Katarzyna postanowiła teraz wszystkie dochody z gospodarstwa odkładać na naukę dzieci, wierząc, że tego życzyłby sobie jej zmarły mąż.

Pewnego dnia nieoczekiwanie zjawił się w Osiach wuj Anzelm. Bez ogródek poprosił gospodynię o przyjęcie go jako stałego rezydenta dworu.

  • Jeżeli wujowi nie przeszkadzają proste warunki w moim domu, to proszę zostać – powiedziała Katarzyna po wysłuchaniu prośby krewnego.

  • Co ty mówisz, żyjesz tu jak w bajce! Oczywiście zostanę, jeżeli pozwolisz.

  • Cieszę się, wuju, bo szukałam nauczyciela dla moich dzieci oraz kilkorga z okolicznych dworów. Ty jesteś wykształcony, studiowałeś przecież w Wilnie i Paryżu, więc na pewno nie odmówisz i zajmiesz się ich edukacją. Ja będę uczyć je muzyki, literatury i historii. Mógłbyś poprawić ich francuski i dać parę lekcji algebry oraz przyrody i geografii. Nie musiałabym zatrudniać nauczyciela i oszczędziłoby mi to dodatkowych wydatków – odpowiedziała szczerze Wiernicka. - Zresztą nie udało nam się znaleźć nauczyciela do tej pory.

  • Oczywiście, z największą przyjemnością, moja droga – odparł z przesadą Anzelm, starając się ukryć rozczarowanie.

Nie myślał robić cokolwiek, gdyż nie był przyzwyczajony do pracy. Dysputować w towarzystwie, brać udział w rautach, balach i zjazdach, to było jego życie. Ale uczyć dzieci, chociażby siostrzenicy, wydawało mu się absurdem. W głębi duszy był urażony i postanowił wyłgać się od tego obowiązku.

Katarzyna doskonale widziała, że wujowi nie w smak jej pomysł. Ciekawe, jak długo pan wuj tu wytrzyma- myślała złośliwie - pewnie ucieknie niebawem.

Minęło jednak kilka miesięcy i wuj Anzelm nadal z nimi mieszkał. Odkrył, że nauczanie sprawia mu przyjemność. Nie zawsze słuchany w towarzystwie z uwagi na jego nudziarstwo, teraz mógł mówić do woli. Szczęściem jego uczniowie byli dosyć pojętni i chętnie go słuchali. Przekazywał im więc wiedzę, jaką dotychczas posiadł, a że interesował się światem i dużo czytał, edukacja dzieci była może chaotyczna ale szeroka.

Na dodatek Marysia i Adaś przywiązali się do wuja. Brak ojca sprawił, że oboje lgnęli do niego, szukając akceptacji i serdeczności, co go wręcz rozczulało.

  • Wuju, czy to prawda, że koty widzą w nocy?- dopytywała Marysia.

  • Oczywiści, mała damo- odpowiadał zadowolony.- Koty mają wyjątkowy wzrok tak jak sowy i wiele innych zwierząt. To są zwierzęta, które w dzień śpią a w nocy łowią. Należą do drapieżników. Pokażę je wam, gdy przywiozę album ze zwierzętami, moi mili.

Ten bezdzietny wdowiec wbrew sobie oddał serce swoim podopiecznym, doświadczając namiastki uczuć ojcowskich. Katarzyna zadowolona była z takiego obrotu sprawy i polubiła starszego krewnego. Życie rodzinne zaczynało się układać, więc domowe nauczanie kontynuowano nadal, jednak dla bezpieczeństwa lekcje co tydzień odbywały się w innym dworze.

Nauka tajna prowadzona była w całkowitej konspiracji, mimo tego coraz częściej na ziemiach zagarniętych przez znienawidzonych carskich żołdaków dochodziło do wykrycia tej lub innej tajnej szkoły. Zawsze wiązało się to z surowymi karami dla nauczycieli i właścicieli dworu, w którym odbywały się lekcje. Wiadomości o represjach rozchodziły się lotem błyskawicy, toteż w obawie przed wykryciem zaczęto likwidować tajne punkty szkolne.

Wobec groźby ujawnienia Katarzyna zgłosiła oficjalnie w Pińczowie grupę nauczania domowego. Wprawdzie na poziomie początkowym nie wymagano patentu nauczycielskiego, lecz urzędnik carski miał prawo kontroli, gdyż oficjalnie uznano dwór Osie za miejsce nauczania. Do prowadzenia lekcji wyznaczono trzy osoby: Katarzynę, Anzelma i Teresę, która była dawną guwernantką w sąsiednim majątku. Lekcje należało prowadzić wyłącznie w języku rosyjskim, toteż używanie języka polskiego i nauczanie zakazanej historii Polski wymagało jeszcze ściślejszej konspiracji niż uprzednio. Nauka nadal stanowiła jedną z form walki z zaborcą.

  • Musimy wybrać do nauki tylko dzieci z domów o nastawieniu patriotycznym i postępowym- zdecydowanie oznajmiła Katarzyna.

  • Mimo tego zawsze istnieje groźba denuncjacji, która będzie tragedią zarówno dla nas jak i rodziców- biadał wuj Anzelm.

  • Musimy zachować szczególną ostrożność. Proponuję, aby w trakcie nauki cały czas pilnować drogi i wszystko zorganizować tak, by zmylić ewentualnego nieproszonego gościa – stwierdziła praktyczna Teresa.

  • Już o tym pomyślałam. Dzieci będą miały podwójne podręczniki czyli rosyjskie i polskie. W meblach sporządziliśmy tajne skrytki, gdzie można będzie błyskawicznie schować zakazane pomoce. Przećwiczymy z dziećmi ten manewr, żeby odbyło się to bez problemów.

Tak właśnie zrobili i Katarzyna była dobrej myśli, wierząc, że uda im się oszukać moskiewskich urzędników. Codziennie rozdawano dzieciom tajnie wydrukowane podręczniki w języku polskim, by po lekcjach zebrać je i schować w specjalnej skrytce. W razie inspekcji przed uczniami powinny były leżeć wyłącznie pomoce rosyjskie. Przećwiczono to wielokrotnie i uczniowie dobrze wiedzieli, co mają mówić. Na szczęście znały także podstawy języka rosyjskiego, więc na proste pytania mogły z trudem odpowiedzieć.

Dwa miesiące minęły spokojnie. Punkt szkolny rozszerzył się do dziesięciorga uczniów i funkcjonował bez przeszkód. Dzieci przyzwyczaiły się już do zasad konspiracji i wydawało się, że kontrole ze strony rosyjskiej ominą dwór Osie.

Pewnego razu jednak doszło do zdarzenia, które mogło zaważyć na losach nauczycieli i rodziców. We dworze Katarzyny doszło do inspekcji. Nikt nie zauważył pojazdu dyskretnie postawionego pod starą gruszą z boku domu. Dopiero gdy na ganku stanął człowiek w znajomym mundurze, zdumiona Katarzyna zbladła. Podeszła do niego spokojnie, mówiąc dosyć głośno, by pani Teresa prowadząca właśnie lekcję historii, usłyszała jej słowa.

  • Witam waszmości, co się stało?

  • Podobno u pani odbywa się nauka tajna?

  • Jaka tajna? Zgłosiłam przecie w magistracie w Pińczowie.

  • Taak. Pewnie uczą się tylko po polsku?

  • Możecie sprawdzić. Proszę za mną.

Weszła do salonu, w którym odbywały się lekcje. Na szczęście nauczycielka zdążyła szybko zebrać książki polskie i dać dzieciom do ręki podręczniki rosyjskie. Gdy urzędnik wszedł do pokoju, trzymały je właśnie przed sobą. Zaczął od pytania po rosyjsku o zdrowie, potem siadł w fotelu, by posłuchać lekcji. Dzieci odpowiadały jąkając się i myląc rosyjskie wyrazy. Teresa próbowała je usprawiedliwiać:

  • Denerwują się, gdy widzą taką osobistość – tłumaczyła po rosyjsku.- Dopiero co zaczęliśmy naukę, ale już dużo potrafią. Proszę posłuchać.

I skinęła na największego Karolka, który miał już za sobą rok nauki w szkole rosyjskiej. Chłopiec wstał i zaczął recytować rosyjski wiersz o wiośnie. Urzędnik wyglądał na zadowolonego, gdy w rytm wiersza kiwał łaskawie głową.

Nagle Katarzyna zbladła. Na krześle nieopodal drzwi leżała książka w języku polskim zatytułowana „Snopek” autorstwa Róży Brzezińskiej, podstawowy polski podręcznik dla dzieci. Marysia zauważyła wzrok matki i nie zastanawiając się, szybko usiadła na książce, szeroko rozkładając spódnicę. Do końca wizytacji przez dwie godziny nie ruszyła się z miejsca. Gdy po odejściu żandarma wstała, wszyscy zobaczyli nieszczęsny podręcznik, który mógł stać się źródłem poważnych kłopotów :

  • Dzięki, Maryś, uratowałaś nas – krzyknęła matka, biorąc córkę w objęcia.

  • Mało brakowało. Musimy bardziej uważać. Oni ostatnimi czasy bardzo ostro szukają tajnych kompletów. Podobno wykryli już setki dzięki zdradzieckim donosom- odparła Teresa ze smutkiem.

  • No cóż, zawsze znajdzie się jakiś łajdak, który nie czuje się Polakiem.

Postanowiono wzmocnić czujność przy następnych lekcjach, zwłaszcza że zaczęły do nich docierać wieści o wykryciu tajnych szkół nie tylko w miastach ale i w małych wsiach w guberni kieleckiej, piotrkowskiej i radomskiej. Znów wiele z nich zamknięto, a właścicieli dworu ukarano grzywną. Po tej wizycie kazano służbie pilnować drogi przez cały czas nauki, a gdy do dworu zbliży się ktoś nieproszony, natychmiast powiadomić.

Nastał rok 1874. Folwark funkcjonował dobrze pod rządami Katarzyny, lecz nadal jej zmartwieniem była edukacja dzieci.

Właśnie ustanowiono bezwzględny zakaz używania języka polskiego w szkołach rządowych i prywatnych z rozkazu kuratora Aleksandra Apuchtina oraz zwiększono nadzór nad szkolnictwem poprzez rzeszę nadzorców i inspektorów. Inspekcje przeprowadzano we wszystkich formach nauczania i o każdej porze dnia. Represjom poddawano wszystkich nauczycieli, których podejrzewano o nastawienie patriotyczne.

Na skutek odsuwania ich od pracy pedagogicznej, większość pedagogów w szkołach o różnym poziomie nauczania legitymowała się pochodzeniem rosyjskim. Martwiło to Wiernicką, która rozumiała konieczność dalszego kształcenia dzieci. Nauczanie domowe może zastąpić jedynie szkołę początkową, dalej należy kontynuować edukację na poziomie gimnazjalnym – mówiła do siebie zmartwiona.- Draniom zależy, żeby nasze dzieci żyły w ciemnocie, wtedy łatwiej będzie nami rządzić!

Buntowała się przeciw temu i postanowiła zrobić wszystko, by jej dzieci otrzymały odpowiednie wykształcenie. Zgodnie z wcześniejszą obietnicą zawiozła trzynastoletnią Marysię na stancję do Pińczowa. Pani Teodozja Ziemiańska powitała ją z radością:

  • Cieszę się, że będzie u nas pobierać nauki córka bohatera- powiedziała serdecznie.

  • Ja też się cieszę. Wiem, że tu nie zapomni, kim jest. Natomiast martwię się o syna. Dziesięcioletni Adaś ma rozpocząć naukę w progimnazjum męskim w Kielcach. Zostanie tam sam na stancji, a jest jeszcze taki mały...

  • Rozumiem pani obawy. Ciężko będzie, zwłaszcza że zabroniono używać języka polskiego nie tylko w szkole ale i na stancjach. Język polski jako przedmiot nauczania zlikwidowano, a rozmowy w tym języku dozwolone są jedynie na lekcji religii. W szkołach rządowych wymieniono polską kadrę nauczycielską na rosyjską. Teraz najważniejszymi przedmiotami są lekcje języka rosyjskiego oraz historii Rosji.

  • Tak, tak. To najważniejszy dla nich sposób walki z naszą polskością. Zwłaszcza że nasze dzieci będą już trzecim pokoleniem „buntowników”, którzy walczą o odzyskanie niepodległości.

  • Niestety, musimy dalej toczyć naszą bitwę. Na szczęście - ściszyła głos- istnieje już też w miastach tajne nauczanie nawet w domach mieszczańskich, chociaż to działalność niebezpieczna z uwagi na licznych donosicieli i zdrajców, którzy popierani przez generał-gubernatora Apuchtina szukają możliwości zasłużenia na specjalne względy Moskali.

  • To straszne, że obok patriotów są i zdrajcy. Mam nadzieję, że moja Marysia będzie dobrze się czuć u pani i nie przyniesie mi wstydu.

Wracała smutna z powodu rozstania z ukochaną córką, ale uspokojona co do jej przyszłości. Zaraz po powrocie zabrała się, z pomocą wuja Anzelma, do przygotowania syna, który miał rozpocząć naukę w progimnazjum kieleckim. Miała nadzieję, że rosyjscy nauczyciele nie wypaczą jego charakteru i nie wywołają u niego poczucia niższości z powodu przynależności do narodu polskiego, o co starano się usilnie wszelkimi metodami.

W chwilach zadumy pogrążała się jednak w niewesołych myślach: Jako Katarzyna Wiernicka, żona poległego powstańca, siostra zesłańca, patriotka nienawidząca moskiewskiego wroga starałam się wychować dzieci na dobrych Polaków, toteż wpoiłam im niechęć a nawet nienawiść do wszystkiego, co rosyjskie. Czy to dziwne, że budzi we mnie sprzeciw projekt wysłania syna do szkoły rządowej, w której rosyjscy nauczyciele będą próbowali zniszczyć w nim wszelkie idee patriotyczne? Może mieszkając na stancji u nauczyciela polskiego pochodzenia, Adam nie ulegnie jednak?Może wszystko to, co usłyszał w domu zapadło głęboko w jego serce i umysł. Dobrze wie, kto bestialsko zabił jego ojca i wiem, jak bardzo z tego powodu cierpi, chociaż nie mówi o tym za wiele. Na każdą wzmiankę o tym milknie i zaciska pięści. Wiele razy to widziałam.

Kolejne miesiące minęły w przygotowaniach do rozpoczęcia nauki w mieście, wreszcie młody Wiernicki opuścił dom.

Mimo obaw matki szybko przyzwyczaił się do nowego otoczenia i zaprzyjaźnił z kolegami, dzięki czemu rozstanie z domem rodzinnym przeżył bez tragedii.

Nauka interesowała go, więc uczył się chętnie, chociaż rosyjscy nauczyciele nie traktowali swojej profesji zbyt poważnie, częściej zwracając jedynie uwagę na dyscyplinę niż przekazywanie wiedzy krnąbrnym „polaczkom”.

Adam nie narzekał na szkołę, więc po kilku miesiącach matka uznała, że radzi sobie dobrze, mimo szykan ze strony nauczycieli. Jednak wkrótce nastąpiło zdarzenie, które zadecydowało o jego dalszym losie. Pewnego dnia Katarzyna ujrzała syna siedzącego w sadzie pod jabłonką. Zamierzała podejść i porozmawiać lecz po kilku krokach stanęła zdumiona. Jedząc zerwane właśnie jabłko syn sam do siebie mówił po rosyjsku. Usłyszawszy to, natychmiast postanowiła przenieść Adama do szkoły prywatnej, mimo dużo wyższych opłat.


Opiekun stancji, pan Sadowski nie był zdziwiony:

  • Nie będę pani okłamywać, ale w szkołach prywatnych jest wprawdzie ten sam program, ale poziom znacznie wyższy. Poza tym stanowiska kierownicze oraz funkcję nauczycieli mogą pełnić Polacy z wyjątkiem lekcji języka rosyjskiego i historii Rosji. Jest tylko pewien minus.

  • Co pan ma na myśli, profesorze?

  • Otóż na uczelnie wyższe przyjmuje się wyłącznie absolwentów szkół rządowych, co jest poważną przeszkodą. Wie pani zapewne, że w 1869 roku zlikwidowano polską Szkołę Główną nazywaną uniwersytetem polskim. Na jej miejsce utworzono Cesarski Uniwersytet z wykładowym rosyjskim. Zresztą większość profesorów pochodzi z Rosji. Skutek jest taki, że znaczna część młodych zaczęła wyjeżdżać na studia za granicę.

  • Mam nadzieję, że mojego syna to nie spotka. Dziękuję panu za szczerość i za opiekę nad synem. Muszę to przemyśleć – odparła po namyśle.

Wahała się, nie wiedząc, jaką drogę dla syna wybrać, więc chłopiec kontynuował naukę w szkole rządowej. Przyjeżdżał na wakacje do domu taki jak dawniej, wesoły i dowcipny, skłonny do żartów i figli, ale jednocześnie rozsądny i stąpający trzeźwo po ziemi.

Już po trzecim roku nauki postanowił, że zostanie lekarzem. Zamierzał rozpocząć studia na wydziale lekarskim Uniwersytetu Cesarskiego, który powszechnie nazywano uniwersytetem rosyjskim. Fakt, że językiem wykładowym był tu język rosyjski, nie stanowił dla niego problemu i nie spowodował zmiany jego planów.


Marysia natomiast zaskoczyła wszystkich. Po dwóch latach nauki zaczęła błagać matkę, by pozwoliła jej wrócić do domu. Tłumaczyła jej z płaczem:

  • Tęsknię za zapachem lasów i pól, za smakiem wody ze strumyka i pomocą w gospodarstwie. Poza tym mam dosyć ciągłego powtarzania rosyjskich zwrotów. Nienawidzę tego języka, bo to język morderców mojego ojca - mówiła z nienawiścią.

  • To się ucz, żebyś wiedziała, co wróg knuje. Język wroga dobrze jest znać- odpowiadała matka.

  • Nie mogę. Gdy mówię po rosyjsku, czuję się, jakbym zdradzała pamięć o nim.

Dziewczynka wiedziała tyle, ile zdołała usłyszeć od matki, krewnych i okolicznych mieszkańców. Znała prawdę o przyczynach, jakie sprawiły, że dzisiaj zamiast w pańskim dworze, mieszkają w domu podobnym do wiejskiej chaty, tyle że większym.

Słabo pamiętała ich dawną pańską siedzibę, bowiem miała zaledwie trzy lata, gdy zostali zmuszeni do opuszczenia dworu. Mimo tego zdążyła już nauczyć się nienawiści do wroga, który sprowadził tyle nieszczęść na jej rodzinę. Może właśnie dlatego denerwowała się przy każdej wizycie urzędnika carskiego, który sprawdzał, czy dziewczęta nie uczą się zabronionych przedmiotów, albo czy nie używają języka ojczystego. Wizytacje te były dla wrażliwej dziewczynki takim koszmarem, że wkrótce zaczęła z tego powodu chorować. Mimo pomocy lekarskiej jej stan nie poprawiał się, toteż matka uległa. Zgodziła się na przerwanie nauki przez córkę przede wszystkim dlatego, iż coraz trudniej przychodziło jej opłacanie szkoły i stancji, toteż dziewczynka wróciła do domu.

Jadąc z matką drogą przez znajome pola i łąki niemal płakała ze szczęścia, co chwila dziękując matce za „uratowanie jej duszy” jak górnolotnie wykrzykiwała w stronę starych wierzb okalających drogę.

Katarzyna nie żałowała przerwanej nauki, patrząc na radość córki

Rozdział V. Sąsiad


Córka po powrocie ochoczo zabrała się do pomocy w folwarku i wkrótce w wielu pracach z powodzeniem zaczęła zastępować matkę. Podczas gdy w mieście prawie zawsze chorowała, skarżąc się to na ból głowy, to na słabość, teraz była okazem zdrowia. Ogorzała od słońca, roześmiana, stanowiła dla matki pomoc i pociechę jak nigdy dotąd, mimo swoich szesnastu lat.

Katarzyna szybko pogodziła się z faktem, że Marynia nie zdobędzie wykształcenia, ale pocieszała się, że zostanie dobrą gospodynią. Poza tym córka dużo czytała i uczyła się samodzielnie tego, co ją interesowało. Niecierpliwie czekała co tydzień na wyjazd z matką do Pińczowa, gdzie biegła do dawnej nauczycielki, by wymienić przeczytane polskie książki na inne. Wiedziała już, że samo ich posiadanie grozi nawet zesłaniem, toteż czyniła to w tajemnicy przed wszystkimi. Za nic nie naraziłaby nauczycielki, więc nie wtajemniczała w to nawet matki, która mimo tego domyślała się wszystkiego. Docierały do niej nie tylko pogłoski na temat „latającej biblioteki” ale także wieści o „ latającym uniwersytecie'”, jak nazywano konspiracyjne polskie organizacje.

Dziewczyna czytała wszystko, co wpadło jej w ręce, zagłębiając się w świat literatury i nauki z niezwykłą zachłannością. Wśród jej lektur znalazły się zarówno romanse jak i książki historyczne czy podróżnicze albo poradniki dla kobiet. Czytanie stało się treścią jej życia, ale jednocześnie umiała nabytą wiedzę wykorzystywać w życiu codziennym.

Szczęśliwa była na wsi. Lubiła swój dom i mieszkających tu ludzi. Mama i wiekowy już wuj Anzelm byli jej ukochaną rodziną. Zmuszona odwiedzić dalszych krewnych w mieście, po kilku dniach z radością wracała do spokojnego życia, otoczenia, przyrody, wolności i pracy. Tu nie musiała zważać na konwenanse i pilnować zasad, które narzuciła sobie jej sfera. Nie lubiła hałaśliwych ulic i tłumnych parków, a uczestnictwo w balach nie interesowało jej zupełnie. Z zażenowaniem słuchała, jak koleżanki z pensji usilnie starają się złapać męża i to koniecznie bogatego.

To straszne, że Klara i Natalia o niczym nie myślą, tylko o bogatym mężu- myślała, siedząc w ogrodzie. Właśnie skończyła czytać swoją ulubioną lekturę i zapatrzyła się na rozświetlone zachodzącym słońcem niebo. - Jakie życie je czeka ? Dawni panowie nie dysponują często żadnym majątkiem i żyją na granicy nędzy. Panienki nie mogą więc zbytnio przebierać. Gdy trafia się bogacz, często jest już mocno leciwy lub pochodzi z rodziny dorobkiewiczów, co dla dobrze urodzonych panien jest mimo wszystko ujmą. Okropność!

Prostolinijna i szczera Marysia nie rozumiała, że młode kandydatki na żony łapią każdą okazję, by zapewnić sobie byt na jakimś przyzwoitym poziomie. Nie zdawała sobie sprawy, że owe małżeństwa z rozsądku nawet już nikogo nie gorszą.

Marysi nie interesowali kawalerowie, a całe te igrzyska małżeńskie wywoływały w niej odrazę. Być może zawiniła tu literatura romantyczna, w której dziewczyna się rozczytywała. W każdym razie wierzyła w miłość i postanowiła, że wyjdzie za mąż jedynie z miłości, bez względu na majątek i pochodzenie.

Teraz jednak bardziej interesowała ją praca w gospodarstwie. Matka przekazywała jej wszystkie swoje przemyślenia i wiedzę z zakresu prowadzenia domu i gospodarowania. W tym celu często obie jeździły dwukółką na pola, by sprawdzić, jak wyglądają prace przy zbiorach.

Przyszedł jednak dzień, który odmienił całkowicie życie Marysi.

Tego letniego poranka obudziła się bardzo wcześnie i zobaczywszy, że matka krąży już po gospodarstwie, wybiegła przed ganek. Stała tak, obserwując przez chwilę kilka wilgotnych jeszcze od rosy płatków czerwonej róży. Pomachała ręką Piotrkowi, który poił już konie, by zaraz wypuścić je na pastwisko pod lasem. Podbiegła do niego w podskokach, by jeszcze przed śniadaniem przywitać się ze swoją ulubioną klaczką Basią. Wracając, przystanęła przed domem, wsłuchana w daleki dźwięk pędzącego powozu. Czyżby ktoś do nas? -pomyślała. Była w swojej prostej lnianej sukience, boso. Wiatr rozwiewał jej jasne, swobodnie rozpuszczone włosy. Nie ukryła ich pod czepeczkiem ani nie przewiązała wstążką, gdyż sądziła, że o tej porze nikogo obcego nie spotka.

Już zamierzała wejść do sieni, gdy turkot powozu ucichł. Odwróciwszy się, ujrzała dziwny pojazd. Była to ziemiańska dwukółka lecz zaprzęgnięta w zwykłego chłopskiego konia, jakie zwykle pracują na polu. Na miejscu woźnicy siedział młody człowiek z czarną czupryną, ubrany niby fornal dworski. Rumiane policzki i wesoły uśmiech dopełniały obrazu młodzieńca, który z uszanowaniem uchylił czapki przed dziewczyną.

  • Szanowna panienka nie wie, gdzie mieszkają Wierniccy? – zagadnął wesoło.

  • Szanowna panienka wie, stoicie przed ich domem – odparła z godnością.

Przybysz spojrzał na dziewczynę i nagle skojarzył sobie jej ubiór i bliskość domu. Domyślił się, że ma przed sobą mieszkankę stojącego przed nim dworu.

  • Przepraszam, jestem Paweł Karski z pobliskiej wsi. – Powiedziawszy to zeskoczył z kozła i ukłonił się dwornie zarumienionej dziewczynie.

  • Maria Wiernicka – odpowiedziała dumnie, chociaż nie miała takiego zamiaru.

Złościła ją nonszalancja młodzieńca i to obcesowe zapytanie.

  • Mieszka panna tutaj? – wskazał dom.

  • Mieszkam.

  • Może zatem zaprowadzi mnie panna do pana domu, bo mam sprawę – zaproponował, zastanawiając się, kim są gospodarze, jeżeli ich córka wygląda jak chłopka, a mówi jak szlachcianka.

Marysia tylko kiwnęła głową i weszła do domu, prowadząc przybysza do salonu. Jej towarzysz próbował nawiązać rozmowę, ale odpowiadała niechętnie.

Katarzyna już wróciła z obejścia i widocznie zauważyła gościa, bo po chwili zjawiła się, wybawiając córkę od jego towarzystwa. Dziewczyna po cichu oddaliła się, by w swoim pokoiku na piętrze przebrać się i ogarnąć. Gdy zeszła zapytać kucharkę o śniadanie, dowiedziała się, że będzie na nim także przybysz, bo mama wydała już dyspozycje. Nie była tym zachwycona, nie lubiła obcych. Najlepiej czuła się, gdy mogła siedzieć przy stole z matuchną. Wtedy opowiadała jej wszystkie nowiny i dzieliła się z nią swoimi myślami.

W pokoju stołowym wyjaśniło się, kim jest przybyły.

  • Marysiu, poznałaś już Pawła Karskiego, przybyłego z Ostanowa, tego majątku za lasem. – powiedziała mama. – A to moja córka Maria – dokończyła oficjalnej prezentacji.

  • Już się dzisiaj widzieliśmy – ukłonił się z uszanowaniem. – Przyjechałem z sąsiedzką wizytą. Przepraszam, że wpadłem bez uprzedzenia. Dopiero co powróciłem z podróży i postanowiłem objechać moje pola. Zobaczyłem, że ten folwark bardzo się zmienił, więc ciekaw byłem nowych gospodarzy. Proszę o wybaczenie mojej ciekawości.

  • Nic się nie stało. Wypadało poznać sąsiadów. Proszę do stołu, pewnie jeszcze nic pan nie jadł – z prostotą odparła Katarzyna, wskazując miejsce.

Jedzenie nie było wyszukane ale dosyć urozmaicone. Dwa rodzaje pieczywa, jaja, masło, mleko i miód, a do tego sery i konfitury.

Gość nie był zaskoczony. Nie czuł też zażenowania i prowadził rozmowę, jakby znał domowników od dawna. Marysia zastanawiała się, kim właściwie jest ten człowiek? Na chłopa nie wyglądał, ale na pana też nie. Jakiś taki pośrodku - stwierdziła wreszcie.

Rozmowa dotyczyła pracy w polu, handlu zbożem, pogody i zasiewów, więc Marysia słuchała uważnie, przyglądając się ukradkiem nowemu znajomemu. Podobała jej się jego szczera twarz i szeroki uśmiech, chociaż raził nieco prosty sposób bycia. Był zupełnie inny niż młodzieńcy poznani dotychczas.

  • Dziękuję za ugoszczenie mnie. Cieszę się, że poznałem panie – odezwał się gość. – Czy mógłbym także zaprosić do siebie panią z całą rodziną? Pokazałbym nową ciekawą rasę kur, które przysłano mi z Proszowic.

  • Z największą przyjemnością przyjedziemy obie – odparła serdecznie Katarzyna.

Umówiono się na środę. Marysia zła była na matkę za przyjęcie tego zaproszenia. Nie miała ochoty nigdzie wyjeżdżać, chociaż z drugiej strony ciekawa była zobaczyć, jak mieszka ten oryginalny człowiek.

W środę obie siadły do powozu. Ostanowo nie leżało daleko, podróż mogła zająć ledwie dwie godziny. W bryczce powożonej przez furmana Felka siedziała Katarzyna z Marysią, która starała się ukryć swoje rozdrażnienie z powodu konieczności spotkania z nowym znajomym. We wsi rozpytali o drogę, wreszcie dotarli do celu. Gdy wysiadły, stały chwilę bez słowa, nie mogąc ukryć zaskoczenia.

Przed nimi prezentował się piękny piętrowy dwór a właściwie pałac. Mocno podupadły i wymagający remontu, ale zachwycający proporcją i wyszukanymi ozdobami. Malowniczym i dominującym akcentem były wysokie, pięknie zdobione rzeźbami okna pod wysokim łamanym dachem krytym czerwoną dachówką. Front stanowiły półokrągłe schody otoczone kilkoma białymi kolumnami. Ten kolumnowy portyk i trójkątny nad nim fronton z wielobarwnym kartuszem herbowym nadawał budowli pańskiego charakteru.

Stały chwilę podziwiając piękną architekturę, gdy na progu ukazał się ich nowy znajomy, zapraszając gestem do środka.

  • Witam w moich progach – krzyknął wesoło, szeroko otwierając drzwi.

  • Pan wybaczy, nie spodziewaliśmy się, że mieszka pan w tak wielkim i pięknym pałacu. – Katarzyna była wyraźnie zakłopotana.

  • To siedziba rodowa mojej matki. Trochę już podupadła, co widać wokół – odpowiedział ze smutkiem.

Poprowadził ich do obszernego pokoju używanego niegdyś jako salon. Umeblowany był starymi meblami, które aż się prosiły o naprawę, ale fotele, witryny i stoliki były czyste i wypolerowane, co Katarzyna zauważyła od razu.

Gospodarz z uszanowaniem wskazał gościom pokryte skórą fotele, po czym przeprosił przybyłych i wyszedł. Po kilku minutach wrócił w towarzystwie dwojga osób. Obok niego szła starsza siwa kobieta ubrana w czarną długą suknię, niosąca tacę z ciasteczkami i kandyzowanymi owocami. Tuż za nimi dreptał mężczyzna w podobnym wieku, trzymający tacę z kieliszkami i butelką wina. Pochód zamykał gospodarz z dzbankiem kawy.

  • Panie poznają moich przybranych rodziców, którzy mnie wychowali, mama Weronika i ojczulek Robert – powiedział serdecznie, całując ręce starszej pani. – Zginąłbym, gdyby nie oni.

  • Ot, bo jesteś jak nasz syn – powiedziała kobieta uśmiechając się ciepło.

Przybyłe z uszanowaniem przywitały się z parą staruszków, którzy zaraz po postawieniu przyniesionych tac próbowali opuścić towarzystwo. Paweł gwałtownie zaprotestował, a i panie Wiernickie poparły jego prośby. Usiedli trochę zażenowani i speszeni obecnością nieznajomych. Po pierwszych pytaniach i odpowiedziach rozmowa jednak potoczyła się gładko, jakby znali się od lat. Pani Katarzynie bardzo spodobała się gospodyni, która łączyła nienaganne maniery z prostotą obycia. Poczuła sympatię do staruszki i pomyślała, że mogłaby się z nią zaprzyjaźnić mimo różnicy wieku.

Wreszcie wyjaśniło się także, kim jest pan domu.

Paweł Karski urodził się w tym właśnie dworze w 1855 roku. Jego piękna i wykształcona matka była ukochaną i rozpieszczaną jedynaczką państwa Kalickich. Traf chciał, że będąc w Krakowie u rodziny, poznała przypadkiem oficera wojsk austriackich, Jana Karskiego. Był Polakiem, lecz służył w obcej armii. Nie otrzymał w spadku żadnego majątku, dlatego zaciągnął się do obcego wojska, gdzie płacono żołd, pozwalający na skromne życie.

Panna zapałała miłością właśnie do przystojnego oficera, chociaż o jej rękę dobijało się wielu majętnych kawalerów, których jej rodzice chętnie przyjęliby do rodziny. Niestety, Ewelina nie chciała słyszeć o żadnym, grożąc że ucieknie z ukochanym, jeżeli nie otrzyma zgody na ich związek. Zrozpaczeni rodzice musieli ulec i ślub odbył się bez rozgłosu i hucznego wesela, po czym młodzi zamieszkali w Krakowie.

Po roku przyszedł na świat Paweł. Tuż przed rozwiązaniem pani powróciła do majątku, by być bliżej matki, gdy potrzebna będzie kobieca pomoc. Właśnie tu w Ostanowie Ewelina została szczęśliwą matką i żoną, mimo tego, iż znajomi i rodzina zaczęli ignorować ją oraz jej rodziców, oskarżając ich o zdradę, brak patriotyzmu i bratanie się z wrogiem. Ojciec Eweliny bardzo się tym gryzł, a gdy jego najgorszy nieprzyjaciel rzucił mu te oszczerstwa w twarz w obecności wielu zgromadzonych, załamał się ostatecznie. Kilka tygodni później zmarł. Na wieść o tym jego żona zapadła na melancholię i nie odzyskała już dawnej radości życia. Zmarła wkrótce po mężu i wówczas rodzina całkowicie zerwała znajomość z Eweliną.

Paweł miał niespełna dwa lata i już zaczynał stawiać pierwsze kroki, gdy i nad nim zawisły czarne chmury. Ojciec otrzymał nagle z komendantury wezwanie do Wiednia. Dokładnie nie wiadomo, czego dotyczyło, ale Ewelina Karska postanowiła wybrać się w podróż razem z mężem. Nie chciała się z nim rozstawać, bojąc się nie tylko rozłąki, ale i tego, co czeka go w obcym wrogim mieście. Tak jak jej matka, ona również była kobietą bardzo uczuciową i impulsywną. Mówiono, że jak kochała to do szaleństwa, a jak nienawidziła to do śmierci.

Być może pojechała jeszcze z innego powodu? Możliwe, że mąż otrzymał awans i oboje zamierzali przygotować wszystko przed zamieszkaniem w obcym kraju?

Wiele było domysłów i rozważań, ale nikt nigdy nie poznał prawdy.

Faktem jest, że bojąc się zabrać małe dziecko w daleką podróż, postanowili zostawić Pawła we dworze pod opieką dwojga rezydentów: ochmistrzyni, która była jednocześnie daleką kuzynką pani Eweliny oraz jej męża pełniącego funkcję zarządcy w majątku. Byli to ludzie uczciwi i zaufani, toteż rodzice wiedzieli, że zostawiają dwór i syna w dobrych rękach. Oboje wierzyli, że niedługo wrócą. Matka była pewna, że ich nieobecność potrwa najwyżej miesiąc.

Mijały miesiące, potem lata. Chłopiec dorastał, a o rodzicach słuch zaginął. Opiekunowie pisali do Wiednia, rozpytywali w garnizonie, ale nikt nie wiedział, co stało się z małżeństwem Karskich, ponieważ oboje nigdy nie dotarli na miejsce. Dalsza rodzina zleciała się jak sępy, próbując z pomocą prawników rozgrabić dziedzictwo po Ewelinie, lecz Robert dopilnował, żeby do tego nie doszło. Na szczęście miał w rodzinie asesora, który pomógł obronić spuściznę małego dziedzica.

Tymczasem nastały trudne czasy. Ciężko było znaleźć zaufaną służbę, zwłaszcza gdy po uwłaszczeniu przyszło płacić chłopom za prace w polu. Majątek zaczął podupadać. Dochód z pól pozwalał przeżyć, ale o wysłaniu Pawła do drogich szkół czy na studia nie mogli nawet marzyć. Dlatego przez pierwsze lata chłopak pobierał nauki od guwernera, potem kształcił się sam, czytając wszystko, co mu wpadło w ręce. Wiedza jego była może rozległa ale bardzo chaotyczna.

Inny przepuściłby dawno majątek, ale on chowany z dala od wielkomiejskich uciech nie miał okazji poznać pokus wielkiego świata, toteż najlepiej czuł się w otoczeniu swoich lasów i pól.

Gdy próby zagarnięcia majątku spełzły na niczym, rodzina odwróciła się i na pomoc z ich strony nie można było liczyć. Podupadające gospodarstwo przestało ich interesować, poza tym bali się, że ubogi krewny wkrótce zapuka do ich drzwi z prośbą o pomoc.

Paweł dorósł i zaczął prowadzić majątek pod okiem Roberta. Za jego namową postanowił poznać się z okolicznym ziemiaństwem i wizyta u Wiernickich była pierwszą. Chłopak całe życie więcej przebywał ze służbą i chłopami niż z ludźmi swojej klasy, toteż, jak sam mówił, trochę już zdziczał.

To stąd jego maniery - pomyślała Katarzyna, ale jej to nie zraziło. Nadal budził w niej sympatię pomieszaną ze współczuciem.

Po poczęstunku młody dziedzic zaproponował paniom spacer po swoim gospodarstwie. Wiernicka szła przodem, słuchając opowieści Weroniki. Właśnie mijały piękny stary sad. Okwiecone drzewa wabiły aromatem budzące się pszczoły, słońce muskało wierzchołki drzew. Na klombach kwitły już pierwsze kwiaty.

Katarzyna poprosiła, by pokazać jej cały dom. Był to typowy bogaty pałac. Budynek dwutraktowy, na osi miał sień i przedpokój, a za nim dwuokienny salon z wyjściem do ogrodu przez piękny taras okolony łukiem schodów. Na lewo od przedpokoju, od strony przedniej elewacji mieścił się duży pokój stołowy, na prawo pokój pana i kancelaria. Od strony tylnej elewacji znajdowały się kredens i kuchnia, a na prawo sypialnia i garderoba. Oczywiście takie funkcje pełniły te izby niegdyś, bo teraz w większości stały puste, a w dawnej jadalni na podłodze suszyło się zboże. Katarzyna ze smutkiem obchodziła wszystkie pokoje, rozważając, jakie było ich pierwotne przeznaczenie. Zamknęła oczy wyobrażając sobie, że jest w pałacu matki. Powróciło dawno zapomniane uczucie żalu za dawnymi czasami, lecz zaraz opanowała się i spojrzała na córkę. Była spokojna i radosna, co matkę uspokoiło.

Nagle Robert zapytał:

  • Paweł opowiadał, że szanowny małżonek poległ w bitwie pod Proszowicami czy Małogoszczem? To prawda?

  • Pod Małogoszczem. Niechętnie o tym wspominam – odparła po długiej chwili Katarzyna. - Nadal mnie to boli jak ciągle żywa i sącząca się rana.

  • Przepraszam, że pytam. Mój brat stracił życie w tej samej bitwie, może walczyli razem?

Na chwilę zaległa cisza. Katarzyna z trudem przełknęła łzy.

  • Obaj polegli jak bohaterowie, jednakże nic nie dało to ich bohaterstwo. Rozpacz, łzy i upadek. Moskal jeszcze cięższą nam narzucił niewolę. Znikąd pomocy, tylko cierpienie i łzy.

  • Racja, nieszczęśliwa ta nasza ojczyzna.

Na chwilę zapadła cisza. Milcząc doszli do bramy wjazdowej. Zaczęli żegnać się, dziękując za przyjęcie. Marysia z uśmiechem podała Pawłowi rękę na pożegnanie. Teraz patrzyła na niego nieco przychylniej. Wydał jej się nawet sympatyczny, a jego proste obycie nie raziło tak bardzo, gdy odgadła tego przyczynę.


Rozdział VI. Powrót

Był rok 1883. Z syberyjskiej katorgi wracali ci, którym udało się przeżyć. Więzienia opuściło już wielu skazanych za udział w powstaniu, jednak represje trwały nadal. Dwory z trudem utrzymywały się, walcząc z bezlitosną kontrybucją.

Tomasz stracił już nadzieję, że jego brat żyje i pogodził się już z jego śmiercią. Coraz bardziej złościło go ciągłe wypytywanie o kuźnię. Codziennie słuchać musiał narzekań, że aby podkuć konia trzeba jechać aż do Jędrzejowa:

  • A czemu wy nie weźmiecie się do kucia?- pytali przybyli pod kuźnię chłopi.

  • Bom nie kowal i nie znam się na tym. Musicie gdzie indziej jechać. Z Bogiem.

Nie chciał nikomu opowiadać, że czeka na powrót brata, w który zresztą sam już nie wierzył. Pewnikiem go ubili w bitwie lub gdzie wywieźli. Mało to przecie zakopali w polu? - myślał, patrząc na zbity z desek barak ozdobiony wielką podkową przybitą na szczycie dachu. Kiedyś tętniąca życiem kuźnia stała teraz zamknięta i głucha.

Wreszcie znudzony wiecznymi lamentami wioskowych, Tomasz sprowadził z Działoszyc kowala razem z żoną.

Mieli mieszkać w jednej chacie. Domostwo Tomasza było typową wiejską chałupą o dwóch dużych izbach przedzielonych sienią. Jedna przylegała do przestronnej kuchni, toteż wielki kuchenny piec ogrzewał ją w zimowe noce. Od pokoleń sypiali w niej na wielkim drewnianym łożu gospodarze. Druga izba znajdowała się po przeciwnej stronie sieni. Latem zwykle zajmowały ją dzieci, a zimą służyła jako „komora”, gdzie stawiało się mleko na sery, beczki kapusty i mięsiwa na święta. Wówczas dzieci przenosiły się na noc do obszernej kuchni, gdzie sypiały w cieple na szerokiej ławie lub na piecu.

Ojciec Tomasza wybudował ten dom na miejscu dawnej chłopskiej lepianki, którą otrzymał w spadku. Był on w miarę wygodny i jak na ówczesne warunki nowocześniejszy niż inne. Ściany wykonano z drewna a nie z chrustu lub trzcinowych mat okładanych gliną, jak większość chat we wsi. Baczono każdej wiosny, by ściany zawsze bieliły się pod słomianym dachem, toteż chata widoczna była już z daleka i trafić do kuźni można było bez przeszkód. Teraz izbę paradną zajęli kowal z żoną, Tomasz miał sypiać zimą przy kuchennym piecu a latem w komorze.

Kowalowa zajęła się domem i gospodarowaniem a jej mąż kowalstwem.

Mieszkańcy okolicznych wsi zadowoleni byli z otwarcia kuźni, zwłaszcza że kowal okazał się solidny i znał dobrze swój fach. Wokół warsztatu znów zaczęli gromadzić się ludzie, przyjeżdżając po poradę albo choćby po to, by usłyszeć nowiny z okolicy.

Dom Tomasza ożył. Znowu rozlegały się w nim gdakania kur i nawet do izby przybłąkał się szary kot, który obszedłszy wszystkie kąty, pozostał w chacie. Tomasz nie czuł się już samotny, jak przedtem, toteż poweselał i chętniej wracał do swojej chałupy. Coraz częściej siadał teraz wieczorami przed domem i słuchał odgłosów płynących ze wsi lub gwarzył z kowalem. Niekiedy na te wieczorne pogaduszki przychodzili i chłopy ze wsi, słuchając barwnych opowieści kowala, który był w wielu siołach i miał co opowiadać.

Pewnego dnia, wróciwszy do domu, Tomasz zdziwił się, zobaczywszy w swojej kuchni człowieka skulonego pod wytartym kożuchem nad misą ciepłej zupy. Nie znał go, więc spokojnie zagadnął kowalową:

  • Mamy gościa?

Przybysz nagle krzyknął:

  • Tomek, nie poznajesz mnie? To ja, twój brat!

W pierwszej chwil poczuł, jakby uderzył go grom z jasnego nieba, ale już po chwili rzucił się ściskać brata ze łzami w oczach.

  • Bój się Boga, gdzieżeś przepadł?

  • Wysłali mnie na Sybir, bracie. Znużonym silnie i słaby, ledwie stoję.

  • Dali ci co jeść?

  • Dała gospodyni kowalowa. Strudzonym okrutnie, położę się teraz, tylko pomóż mi.

Szczęśliwy z odnalezienia brata zaraz pomógł mu zrzucić podarte łachmany. Tymczasem kowalowa zagrzała na piecu garniec wody, którą przelano do drewnianego cebra. Nieszczęśnik nie miał nawet siły oponować, gdy kobieta ze łzami w oczach pomagała obmywać jego poranione ciało;

  • A bo to ja nigdy nie widziała nagiego chłopa? - krzyknęła na męża.- Tu potrzebna kobieca ręka. Zobacz, jakie ma rany. Chyba był zakuty w łańcuchy.

Tomasz zaciskał pięści i ze zgrozą patrzył na poranione ciało brata, wychudzone, kalekie. Na jego sine plecy, czerwone blizny na głowie od bicia i odmrożone nogi pozbawione kilku palców. Łzy cisnęły mu się do oczu, gdy pomyślał, co biedak przeszedł od moskiewskich zbrodniarzy.

Po kąpieli i nałożeniu czystej koszuli po ojcu, Jasiek zasnął na ciepłym piecu. Biedny zesłaniec spał kilka dni, majacząc w gorączce. Sprowadzono zielarkę, która przygotowała napoje, mające Jaśka wzmocnić, ale kilka dni minęło, nim przyszedł do siebie. Dopiero wówczas zaczął opowiadać o swoich losach:

  • Wzięli mnie pod Małogoszczem, gdziem był razem z panem. Widziałem, jak go dosięgła kula i padł niedaleko mnie. Gdy konni rzucili się na nas, uciekaliśmy w las, ale mnie złapali. Obili okrutnie. Myślał ja , że ducha wyzionę, ale kamrat pomógł wstać i tak szlim, podpierając się oba, popędzani kułakami przez tych diabelskich psubratów.

Tomasz i kowal z kowalową słuchali przerażeni o szeregach zesłańców poganianych bagnetami przez okrutnych strażników, o umarłych pozostawionych w śnieżnych zaspach bez pochówku, o głodzie i straszliwym morderczym mrozie. Ogrom cierpienia, strachu i tęsknoty poraziły słuchających. Kowalowa cicho płakała, ocierając fartuchem oczy. Tomasz zaciskał pięści, przysięgając zemstę każdemu Moskalowi, którego tylko spotka.

Przez następne tygodnie nieszczęsny zesłaniec spał i leczył swe rany. Kowalowa okładała mu odmrożone nogi i ręce suszonymi liśćmi babki i wywarami z igieł sosny, zmieniając co kilka godzin nasiąknięte ropą szmaty. Wreszcie Tomasz przywiózł z Pińczowa lekarza. Medyk nawykły do widoku ran i cierpienia, oglądając wymęczone ciało nieszczęśnika miał w oczach łzy.

Minęła jesień i zima, zanim Jan stanął na nogi i powoli począł pomagać w kuźni. Tomasz cieszył się z powrotu brata, jedynego krewnego, jaki mu pozostał. Miał teraz mniej czasu na pełnienie roli zarządcy u dziedziczki, ale ona nie zamierzała najmować kogoś na jego miejsce.

Kowal tak samo cieszył się z pomocnika i powoli zaczął mu zlecać lżejsze prace. Janowi nie były one obce, jako że pomagał w kuźni od najmłodszych lat. Ojciec ciągle powtarzał synom, że to Jan przejmie w przyszłości rodzinny fach prowadzony z dziada pradziada.

Tomasz był dobrej myśli, że brat wyzdrowieje całkowicie i przejmie kuźnię po ojcu.


Rozdział VII. Miłość


Wizyta u sąsiada dała Marysi wiele do myślenia. Nie wiedziała jeszcze, jak ma go traktować. Pochodził z dobrej rodziny, ale zachowywał się jak zwykły gospodarz. Ani cienia w nim szlacheckiej dumy - myślała. Nie wiedziała, czy jej się podoba. Postanowiła nie zajmować sobie nim głowy, pogrążywszy się w swoich gospodarskich zajęciach i lekturze.

Spotykała go jednak coraz częściej, a to w kościele, a to w miasteczku na targu lub na drodze. Zawsze starał się zamienić z nią kilka słów, wesoło zagadnąć lub zażartować. Wkrótce zaczął też odwiedzać ich wieczorami, gdy doskwierała mu samotność. Mimo braku wykształcenia Paweł dużo wiedział i potrafił interesująco mówić, toteż panie nie nudziły się w towarzystwie sąsiada.

Dziwnym trafem Paweł i Marysia otrzymali podobną edukację. Oboje we wczesnym dzieciństwie nie byli wychowywani przez uczonych guwernerów lecz przez krewnych. Pierwszymi nauczycielami Marysi byli matka i wuj Anzelm, natomiast Pawła kształcili oboje opiekunowie.

Marysia miała za sobą trzy lata na pensji, za to Paweł wiele czytał i sam kształcił się pod kierunkiem znajomego nauczyciela z Pińczowa, od którego pożyczał podręczniki.

Z powodu owego nietypowego wykształcenia oboje nie nawykli do sztywnego przestrzegania konwenansów. Ona nie zachowywała się jak typowa hrabianka i nie przejmowała sztywnymi zasadami narzuconymi przez tradycję. Przywykła do pracy w gospodarstwie, nie traktowała też służby z góry. Dla niej wszyscy pracujący we dworze, znani i zaufani, byli jakby częścią jej familii.

Paweł z kolei, wychowany przez opiekunów, też nie czuł się wielkim panem. Zresztą doskonale wiedział, że tak zwane towarzystwo odtrąciło jego matkę z powodu małżeństwa z austriackim oficerem. Dlatego nie utrzymywał stosunków z ludźmi ze swojej sfery, woląc samotność i pracę.

To wszystko sprawiło, że oboje młodzi bardzo dobrze rozumieli się i czuli w swoim towarzystwie. Wobec siebie zachowywali się naturalnie, nie bojąc się śmieszności czy posądzenia o brak ogłady. Nie musieli uważać na każde słowo czy gest w obawie przed popełnieniem nietaktu, jak to było w zwyczaju wyższych sfer. Marysia nie była kruchą „panienką ze dworu” zapatrzoną w siebie i swoje potrzeby, a Paweł nie miał nic z dziedzica pędzącego próżniacze życie z pańską fantazją.

Tak minęło lato. Jesień zajęła oboje, gdyż pracy było dużo, toteż widywali się rzadziej. Gdy nadeszły zimowe wieczory, a śnieg nie zasypał jeszcze dróg, Paweł zajeżdżał coraz częściej do domu Wiernickich. Marysia lubiła jego wizyty, nawet czekała na jego przybycie, denerwując się, gdy jeszcze nie było go o zwykłej porze. Nie próbowała tłumaczyć sobie drżenia, jakie wywoływał w niej widok sąsiada i ogromnej radości z jego przyjazdu.

Bywało też, że smutna snuła się po pokojach, gdy z jakiejś przyczyny dłużej nie pojawiał się w ich domu. Siadała wtedy z książką przy kominku w towarzystwie matki, lecz myśli jej szybowały do dworu w Ostanowie ku jego właścicielowi.

Doszło wreszcie do tego, do czego dojść musiało, gdy spotka się dwoje młodych ludzi. Gdy w dodatku myślą i czują podobnie, potrafią ze sobą rozmawiać i łatwo im się porozumieć, musi dojść do wybuchu afektu u obojga.

Tak też było z Marysią i Pawłem. Wielogodzinne rozmowy i spacery wśród pól i drzew sprawiły, że wiedzieli o sobie coraz więcej i czuli coraz silniejszą więź. Ona czekała na niego, cieszyła się z jego obecności, a gdy odjeżdżał, ogarniał ją smutek i tęsknota.

Zdarzyło się wreszcie, że śnieg i srogi mróz zatrzymał Pawła w domu na kilka tygodni. Marysia, coraz bardziej milcząca, snuła się po domu, co jakiś czas nasłuchując i spoglądając w okna. Matka domyślała się wszystkiego, lecz nie dała po sobie poznać, że zna tajemnicę córki. Gdy zauważyła jednak u niej bladość i brak apetytu, zaczęła obawiać się o jej zdrowie.

Na szczęście zima nie trwała długo. Gdy mróz zelżał i marcowe słońce obudziło przyrodę, Paweł złożył im wizytę. Marysia odzyskała radość, jakby nagle słońce napełniło ją jakimś światłem. Młody człowiek natomiast zmizerniał nieco, co Katarzyna zauważyła od razu. Zrozumiała, że młodzi się kochają i czekała cierpliwie na ciąg dalszy.

Wreszcie Paweł nie wytrzymał. Siedzieli właśnie oboje na ławce pod kwitnącym drzewem jabłoni. Wokoło brzęczały pszczoły, uwijające się wśród gałęzi. Z łąki wiatr przywiewał delikatny zapach kwiatów.

  • Marysiu, nie gniewaj się – zaczął nieśmiało – ale chciałbym cię o coś prosić.

  • To proś, nie pogniewam się – odparła leniwie, odwracając twarz do słońca.

  • Chciałbym prosić, żebyś została moją żoną – wyjąkał prawie szeptem.

Odwróciła głowę w jego stronę, przez chwilę zastanawiając się nad tym, co właśnie usłyszała.

  • Dobrze, zgadzam się – odparła poważnie.

Tym razem Paweł zaniemówił. Nie spodziewał się takiej prostej i jasnej odpowiedzi. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wreszcie objął ją i pocałował delikatnie i jakoś niezręcznie w policzek. Marysia uśmiechnęła do niego. Chwilę później rozmawiali już o terminie ślubu i szczegółach wspólnego życia. Przede wszystkim jednak postanowili zawiadomić matkę.

Wracali z sadu trzymając się za ręce. Katarzyna, widząc ich z daleka, domyśliła się wszystkiego. Cieszyła się z takiego obrotu sprawy, gdyż bardzo polubiła sąsiada. Wiedziała, że jest dobrym człowiekiem i wierzyła, że jej córka będzie z nim dostatecznie szczęśliwa. Gdy stanęli przed nią, oznajmiając swoją decyzję, serdecznie uścisnęła oboje powstrzymując cisnące się do oczu łzy:

  • Moja mała córeczka wychodzi za mąż. Muszę przywyknąć do tej myśli. Życzę wam szczęścia i cieszę się, że to pan będzie moim zięciem.

Wspólnie omówili szczegóły czekającej ich uroczystości i oboje młodzi natychmiast pojechali oświadczyć nowinę jego przybranym rodzicom.


Po skromnym weselu udali się do Ostanowa. Nie pomyśleli, by tak jak wielu innych właścicieli, wyjechać za granicę w podróż poślubną. Oboje nie chcieli nawet o tym słyszeć. Nie chodziło tylko o koszty, ale o niechęć obojga do opuszczania rodzinnych stron, gdzie czuli się najlepiej. Wielki świat ich nie kusił, toteż do wyjazdu nie dali się przekonać. Teraz szczęśliwi byli udając się do swojego wspólnego domu. Po przyjeździe Paweł zgodnie z obyczajem objął żonę i przeniósł przez próg dworu:

  • Witaj w domu, żono!

Ku jego zaskoczeniu Marysia nagle rozpłakała się. Dopiero teraz dotarło do niej, że skończył się jeden etap jej życia, a zaczął nowy, który niesie ze sobą niewiadome. Jednocześnie ogarnął ją nagle niepokój, jakim mężem okaże się ten mężczyzna, którego wybrało jej serce. Instynktownie czuła, że rozmowy i patrzenie sobie w oczy, trzymanie za ręce i wspólne spacery to jeszcze nie wszystko, aby poznać drugiego człowieka. Jaki okaże się, gdy będą dzielić życie intymne, jakim będzie ojcem? Takie myśli na moment zajęły jej głowę, gdy stanęła w saloniku na piętrze.

Poczuła, że mąż ją obejmuje. Gdy podniosła głowę, szukając jego wzroku, delikatnie ją pocałował. Spojrzała w jego brązowe, błyszczące szczęściem oczy i ogarnęła ją ogromna czułość. Objęła go nieśmiało za szyję i uśmiechnęła się. Nagle wszystkie obawy zniknęły i już pewna, że z tym mężczyzną będzie szczęśliwa, przytuliła głowę do jego piersi. Bez słowa poprowadził ją do pokoju przeznaczonego na ich wspólną sypialnię. Ta noc należała do nich.

Dla obojgu był to pierwszy raz, jako że Paweł jako jeden z nielicznych dziedziców, nie brał sobie na noc dziewczyn ze wsi, nie zatrudniał młodych pokojówek i w ogóle nie szukał przygód miłosnych, czekając na tę jedyną, która zostanie jego na całe życie. Marysia także niewiele wiedziała o pożyciu małżeńskim, gdyż nauki przekazane jej przez matkę były bardzo skąpe i niezrozumiałe. Tematy intymne stanowiły swego rodzaju tabu i rozmowy o nich nawet z córką nie były raczej wskazane. Marysia więcej dowiedziała się, słuchając pogawędek dziewcząt w kuchni, choć niewiele z tego rozumiała.

Paweł praktyki nie miał żadnej w obcowaniu z kobietami. Mężczyzn w tym temacie edukowali ojcowie lub inni krewni. Wiedzę praktyczną natomiast zdobywano w mieście u kobiet lekkich obyczajów albo brano dziewczyny ze wsi. Paweł nie miał ojca, więc rolę tę musiał spełnić jego stary opiekun i tak się też stało. Resztę poznał z książek, jakie znalazł w bibliotece w mieście lub otrzymał od przyjaciela piastującego funkcję lekarza miejskiego.

Przygotowano dla nich sypialnię na piętrze. Środek komnaty zajmowało duże rzeźbione łoże z czerwonym baldachimem. Na szczęście zrobiono tu także gotowalnię za parawanem, gdzie młoda żona z pomocą służącej mogła zdjąć suknię ślubną. Wyszła wreszcie do męża w pięknej białej koszuli podarowanej jej przez matkę a uszytej jeszcze dla jej babci. Strój ten przekazywano przez pokolenia niemal jak klejnot, bo za taki mogła też uchodzić. Starannie haftowana, z mnóstwem ręcznie dzierganych koronek, nadawała młodej pannie wygląd niemalże anielski. Jej przepych jednak onieśmielał Pawła, który i tak wystarczająco przejęty był swoją rolą.

  • Wyglądasz jak anioł – szepnął – jesteś taka piękna.

  • To ta koszula. Czuję się w niej jak jakaś kapłanka.

Nagle spojrzeli na siebie i oboje wybuchnęli śmiechem.

  • Czy musimy dzisiaj ? – zapytała po chwili z wahaniem.

  • Chcesz złamać prastary zwyczaj – powiedział udając oburzenie. – Wiesz, że dawniej w rodzinach szlacheckich musiało się to odbywać przy świadkach i potem pokazywano ślady krwi, mające udowodnić, że młoda żona była czysta?

  • Tak, bo chodziło o pewność, że dziedzic będzie z prawego łoża. A przecież i tak oszukiwano, czytałam o tym.

  • No wiesz, moja żona czyta nieobyczajne lektury! – wykrzyknął.

Zaczęli żartować i przekomarzać się, co sprawiło, że oboje poczuli ulgę. Już nie myśleli o czekającym ich obowiązku, bo takim się im wydawała konieczność fizycznego zbliżenia. Nie znali jeszcze rozkoszy i radości intymnego współżycia. Zamiast tego postanowili spędzić noc, leżąc obok siebie i rozmawiając po przyjacielsku o swoich marzeniach, zamiarach i zmartwieniach. Nie wiadomo kiedy przytuleni do siebie usnęli. Obudził ich pierwszy promień słońca. Spojrzeli na siebie ze śmiechem.

  • I co teraz? Weronika pomyśli, że nie byłam niewinna – Marysia była bliska płaczu – co to będzie?

  • Nie będzie sprawdzać, nie bój się. Ale dziękuję ci za tą najwspanialszą noc poślubną. Wiem, że się bałaś, tak samo jak ja. Nadrobimy to, zobaczysz.

Pocałował ją czule, co spowodowało u niego przypływ namiętności. Czuła to, chociaż nie do końca rozumiała. Instynktownie objęła go i przestała zastanawiać się nad tym, co robi.


Wstali późno, koło południa. Nikt ich nie budził, służba została wysłana do pracy, a Weronika i Robert pilnowali, by nikt im nie przeszkadzał. Siedli do nakrytego już stołu w salonie. Służąca przyniosła dzbanek z gorącą kawą i bezszelestnie wyszła. Nie niepokojeni przez nikogo patrzyli na siebie porozumiewawczo i uśmiechali czule. Po posiłku dopiero zjawili się opiekunowie z gratulacjami. Już wcześniej zauważyli czułe spojrzenia i uśmiechy młodych i z radości oboje wychylili w kuchni toast za szczęście młodej pary.

Tak zaczęło się małżeńskie życie Marysi i Pawła, przeplatane chwilami szczęścia i rozpaczy, radości i smutku. Rozpoczynając je, czuli się związani serdecznym porozumieniem i miłością pełną oddania i wzajemnej akceptacji. Mieli wielkie szanse na stworzenie trwałego i radosnego związku. Świadomi, że każdy człowiek ma prawo do swoich wad, jeżeli tylko nie przeszkadza to innym, z radością patrzyli w przyszłość.

Następne dni były pełne pracy. Marysia rozpoczęła gospodarowanie u boku Pawła w ich wspólnym domu. Matka przepisała u rejenta folwark w Zarzeczu na córkę. Ziemie należące do folwarku graniczyły z łąkami Ostanowa, więc ich majątek stanowił teraz jedną całość. Osie miały być własnością Adama i matka postanowiła nadal pilnować tej ostatniej schedy po przodkach, by syn po skończeniu edukacji miał gdzie wrócić.


Rozdział VIII. Zmiany


Gospodarstwo młodych powiększyło się, więc i pracy przybyło. Marysia nie przejęła od razu steru rządzenia. Przybrana matka Pawła, Weronika, powoli wprowadzała ją w tajniki dworu, ciesząc się, że ma wreszcie pomoc a w przyszłości godną następczynię.

Dziewczyna chętnie słuchała wszystkich rad, już zastanawiając się, co można będzie zmienić w tym zaniedbanym mocno dworze. Kawalerski tryb życia Pawła odcisnął piętno na całym domu oraz jego otoczeniu, więc młoda gospodyni powoli zaczęła wprowadzać zmiany. Przede wszystkim kazała wysprzątać pozostałe pokoje i zrobiła z nich użytek.

  • Pawełku, musisz mieć kancelarię, nie można ludzi przyjmować w salonie. A te stosy dokumentów powinny znaleźć jakieś miejsce - próbowała przekonywać męża.

  • Moja kochana, jak zawsze masz rację. Przyda mi się prawdziwa kancelaria, gdzie będę mógł rozmawiać ze swoim rządcą i innymi pracownikami i gdzie umieścimy dokumenty oraz papiery dotyczące bieżących dostaw- odpowiadał zadowolony, całując ją.

  • Ale również pozostałe pokoje urządzimy zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem, zgadzasz się?

  • Rób, co uważasz za stosowne, wierzę w twoją mądrość, żono - mówił ze śmiechem.

Marysia wiedziała, że okazując swoją troskę o dom męża, robi mu przyjemność. Kazała wymalować ściany na biało, usuwając starą i bardzo zniszczoną już tapetę. Meble zostały naprawione i odnowione przez stolarza z sąsiedniej wsi. Okazało się, że niektóre nie nadawały się już do użytku, więc zastąpiono je nowymi.

Wbrew obawom obojga, zmiany te nie pociągnęły za sobą zbyt dużych kosztów. Nowa gospodyni dokładnie obliczyła wydatki i zaplanowała w taki sposób, aby nie obciążać dworu długami. U boku matki przeszła już dobrą szkołę gospodarowania, więc postanowiła uzyskać dochody, które pozwoliłyby na sfinansowanie zaplanowanych zmian. W tym celu poprosiła o książki, które jej matka kiedyś zamówiła dla siebie w Krakowie. Po przestudiowaniu kilku fachowych lektur zaczęła w majątku stopniowo wprowadzać ulepszenia.

Przede wszystkim pomyślała o rozwinięciu hodowli drobiu. Zajęło jej to kilka miesięcy, podczas których czuwała nad tym przedsięwzięciem osobiście. Przeprowadziła selekcję, zostawiając jedynie mocne, odporne na choroby sztuki spośród kur, gęsi i kaczek. Nakazała karmić je tylko dobrym ziarnem, więc szybko rosły, a ich mięso zyskało lepszy smak.

Zdecydowała powiększyć hodowlę gęsi, które dobrze sprzedawały się w Pińczowie i Chmielniku, gdzie znajdowało się wiele gmin żydowskich. Wkrótce żydzi i kramarze z okolicznych wsi i miasteczek zaczęli zjeżdżać po jej kaczki i gęsi.

Szybko zrozumiała, że głównymi odbiorcami jej produktów będą mieszczanie i zubożałe ziemiaństwo, toteż zlikwidowała tradycyjnie prowadzoną we dworach hodowlę bażantów. Zanim do tego doszło, postanowiła poradzić się matki:

  • Mama z pewnością przyzna mi rację, że zrobiłam dobrze, prawda?

  • Masz rację, moja córko. Wprawdzie w naszym majątku, tak jak w wielu innych, hodowla bażantów była bardzo ważna. To były ulubione ptaki twojego ojca, a i goście chętnie się nimi raczyli. Nie było w Wiernicach żadnego święta bez pieczonych bażantów.

  • Ale przyzna mama, że teraz nadeszły już inne czasy. Majątek musi przynosić dochód. Te ptaki są za drogie na stoły mieszczan i zubożałego ziemiaństwa, bo to oni mają być odbiorcami a nie arystokracja, której już prawie nie ma w okolicy.

  • Przyznaję ci rację. U mnie w folwarku hodujemy drób tylko dla naszych potrzeb. Muszę się od ciebie uczyć, moja córko.

  • To nie wszystko. Wyczytałam w książkach i popytałam w mieście, że dobrym pomysłem będzie uprawa warzyw. Dotychczas w Ostanowie, tak jak i w innych dworach, uprawiało się warzywa w przydomowych ogródkach na małych pólkach tylko na własne potrzeby. Będąc na stancji w Pińczowie zauważyłam, że do miasta przyjeżdżały wozy z burakami, kapustą i innymi warzywami. Przywozili to kupcy, którzy jeździli po wsiach i kupowali od gospodarzy taniej a sprzedawali potem w mieście drożej.

  • Rozumiem cię. Uważasz, że moglibyśmy robić tak samo?

  • Niezupełnie. Nie myślę o wożeniu naszych warzyw do miasta, ale o ich uprawie w większych zagonach. Uważam, że kupcy zawsze się znajdą. Przypominam sobie, że czytałam na ten temat w gazetach przysyłanych mi przez moją dawną nauczycielkę.

  • Zadziwiasz mnie. Jednak aż dreszcz mnie przenika, gdy pomyślę, że ty, hrabianka, zajmujesz się takimi sprawami. To jednak nie przystoi. Powinnaś zajmować się czymś innym.- Matka nie umiała ukryć oburzenia.

  • Dobrze, mamo. Będę, jak przystało hrabiance, siedzieć w salonie i zabawiać gości. Moim podstawowym zajęciem będzie przebierać się do każdego posiłku i grać na pianinie. No i czytać ckliwe romanse. Naprawdę tego chcesz, mamo?

  • Wybacz, nie wyobrażam sobie ciebie w takiej roli. O wiele lepiej, że masz swój rozum i wiesz, czego chcesz, kochana córko.

Uściskała ją ze łzami w oczach.

Kilka dni później Marysia zaczęła wprowadzać w majątku swoje nowe pomysły. Do pomocy włączył się także Paweł, bowiem zdążył już przekonać się, że żona jest mądra i zaradna jak mało która gospodyni.

Po kilku miesiącach ich marchew, kapustę i ziemniaki zaczęto zamawiać na zimowe zapasy. Najdziwniejsze, że robili to także właściciele mający znacznie większe majątki niż ich Ostanowo. Paweł pękał z dumy. Coraz bardziej zachwycony był żoną, która okazała się zaradna i energiczna, a jako partnerka serdeczna i wyrozumiała. Starał się spełniać wszelkie marzenia żony i z radością dawał jej dowody swego uczucia, nie wstydząc się swojego do niej przywiązania.

Jednak myliłby się ten, kto myślałby, że pożycie młodych małżonków było tylko niebiańskim szczęściem i słodką idyllą. Paweł posiadał wszystkie przywary, jakie są wynikiem długiego kawalerskiego życia. Rozrzucał swoje ubrania po wszystkich sprzętach jak niegdyś, chociaż mieszkając sam we dworze widział nieraz, że pokojowa zbiera wszystko i umieszcza w odpowiednich miejscach. Marysia, przyzwyczajona do obywania się bez osobistej służącej, postarała się, by jej mąż zaniechał tego rodzaju praktyk.

Postanowiła nie mówić mu nic na temat denerwującego zwyczaju. Wiedziała, że krytyka boli każdego, o czym przekonała się już w swoim krótkim życiu. Zamiast tego postanowiła urządzić garderobę.

W dawnych dworach sypialnie budowano z alkową, która stanowiła wnękę bez okna z wbudowanym w ścianę łóżkiem. Wbrew jednak zwyczajowi w Ostanowie łoże ustawiono na środku komnaty, a Marysia zamieniła pustą alkowę w garderobę, w której można było pomieścić obszerne szafy. Zabytkowe, pięknie rzeźbione łoże małżeńskie zyskało przestrzeń i stało się centralnym meblem komnaty. Dzięki temu pani domu mogła urządzić w rogu za parawanem wygodną gotowalnię z miską i dzbanem oraz kompletem przyborów toaletowych. Ku radości Marysi wprowadzono jeszcze jedną zmianę. W nieużywanym pokoju obok sypialni udało się wygospodarować mały buduar ze stojącym lustrem. Tu młoda żona mogła zająć się swoją urodą lub spokojnie odpocząć na wygodnym szezlongu z książką w ręku.

Małżeństwo okazało się szczęśliwe. Młodzi stworzyli związek oparty na wzajemnym poszanowaniu i miłości. Potrafili ze sobą rozmawiać, dzielić się swoimi myślami i szczerze mówić o swoich niepokojach i wątpliwościach. Bardzo starali się poznać siebie nawzajem i zrozumieć, co będzie najważniejszym spoiwem ich związku.

Najbardziej lubili wspólne wieczory, gdy po skończonych obowiązkach szli na pola i do ogrodu, trzymając się za ręce i oglądając rezultaty swojej pracy. Czuli, że łączy ich harmonia i szczęście, jakiego nawet nie umieli nazwać. Potem siadali w salonie przy zapalonych lampach i czytali sprowadzone z miasta nowe książki lub śpiewali przy akompaniamencie fortepianu, który podarowała im Katarzyna, a który stanowił jedyną pamiątkę ze spalonego pałacu Wiernickich.

Pewnego wieczora Marysia wzięła Pawła za rękę:

  • Pawełku, muszę ci coś powiedzieć – zaczęła z uśmiechem.

  • Oby nic złego – zaczął, lecz widząc jej roześmiane oczy rzucił ostrożnie – naprawdę?

  • Naprawdę. Będziesz ojcem, mój kochany.

Z trudem wyrwała mu się z objęć, gdy zaczął ją ściskać jak szalony i całować po całej twarzy.

  • Przestań, udusisz mnie i swojego dziedzica – śmiała się, uciekając.

  • Musimy to uczcić szampanem. Chyba gdzieś tu jest.

Rzeczywiście stał w kredensie. Śmiejąc się wznieśli toast, po czym Paweł uparł się, by żonę zanieść na rękach do sypialni.

Następnego dnia o szczęśliwym fakcie zawiadomili Weronikę i Roberta. Oboje opiekunowie wzruszeni do łez pogratulowali im, ciesząc się zawczasu, że we dworze zabrzmi wreszcie śmiech dziecka.

Przy najbliższej okazji zawiadomiono także Katarzynę, która zamknęła się z córką w pokoju i przekazała jej całą swoją wiedzę na temat czasu oczekiwania i porodu. Była szczęśliwa ale i pełna matczynych obaw.

Od tego czasu Marysia nie pracowała już tak intensywnie. Do dworu przyjęto pokojówkę, a ogrodem zajął się stajenny. Młoda pani teraz jedynie mogła wydawać polecenia, gdyż pilnowano, by nie angażowała się do żadnej pracy. Zdecydowanie nie odpowiadała jej rola prawdziwej dziedziczki, ale Paweł był konsekwentny i uważnie pilnował, by żona zbytnio się nie przemęczała. Tymczasem przyszły ojciec prowadził majątek z rozwagą, kierując się radami, jakie znalazł w przysyłanych mu regularnie podręcznikach rolnictwa. Jednocześnie starał się również brać przykład z dobrych gospodarzy.

Niestety, tych w okolicy nie było zbyt wiele. Dwa, kiedyś wielkie a teraz mocno okrojone majątki należały do bogatej szlachty rodowej. Wielkopański obyczaj sprawiał, że właściciele przebywali większą część roku za granicą „u wód”, pozostawiając gospodarowanie zarządcom, co dawało raczej opłakane rezultaty. Nie brali udziału w powstaniu, więc nie dotknęła ich zemsta moskiewska, jednak rozrzutnością i życiem „ponad stan” sami doprowadzali do ich upadku. Byli i tacy, którzy prowadzili swoje majątki zgodnie z wielowiekową tradycją, nie godząc się na żadne zmiany, czyli „nowinki”, jak je pogardliwie nazywali. Według nich miało być tak, jak robił dziad i ojciec. Nie zauważyli, że wraz z uwłaszczeniem chłopa sytuacja zmieniła się całkowicie.

Skutki takiego myślenia zazwyczaj były opłakane, toteż z majątków pozostawały resztki. Tracili nawet i to, przenosząc się do miast i zasilając rzesze biedaków żyjących na łasce rodziny. Dobrze, jeżeli ją mieli, bo inaczej czekało ich życie na ulicy w nędzy i zapomnieniu.

Majątek Pawła może nie kwitł, ale utrzymywał się bez długów, wywołując zawiść i niechęć sąsiadów. Toteż chcąc zasięgnąć rady, często musiał on jeździć do odległych wsi, gdzie wymieniał doświadczenia z ludźmi światłymi, nastawionymi na nowe czasy.

Starzy konserwatyści nie dawali się przekonać do nowego sposobu gospodarowania, więc kontakt Karskich z nimi ograniczał się jedynie do grzecznościowej wymiany pozdrowień.

  • Wiesz, Marysiu, Sobocińscy stracą majątek, podobno w przyszłym tygodniu będzie licytacja – rzekł pewnego dnia Paweł.

  • Och, to nieszczęście, co będzie z ich córkami? Czy nadal są za granicą?

  • Podobno najstarsza wychodzi za mąż za niemieckiego fabrykanta. Rodzice i siostry zamieszkają z nimi.

  • Niemieckiego? Wyobrażam sobie, jak cierpi stary dziedzic, który przy każdej okazji opowiadał o rycerskiej przeszłości swojego rodu, który zasłynął w bitwie pod Grunwaldem. Teraz jego dobra zagarnie Niemiec.

  • Tak, dla niego to niemal klęska. Ale sama przyznasz, że to też i jego wina. Nie umiał poskromić swojej rozrzutnej żony. No i te ciągłe wyjazdy za granicę i zostawianie majątku rządcy, który go okradał.

  • Wiem, że żyli po wielkopańsku, zadłużając gospodarstwo, ale jednak żal mi zwłaszcza ich córek.

  • Znajdą bogatych mężów, są dostatecznie ładne.

Spojrzała na męża z wyrzutem. Pomyślała, że zabrzmiało to złośliwie, ale nie rzekła nic. Wiedziała, że Pawła boli każda wiadomość o upadku starego polskiego dworu, gdzie wychowały się pokolenia, gdzie pielęgnowano tradycje powstańcze, gdzie przodkowie całe wieki bronili ziemi przed obcym najeźdźcą.

Niestety, takie wieści dochodziły do nich coraz częściej. Okoliczne ziemie przechodziły w ręce wielkich magnatów obcego pochodzenia, którzy zazwyczaj nawet nie pokazywali się w swoich dobrach. Przeważnie wszystkim zarządzał ekonom, będący bardzo często Niemcem lub Rosjaninem. Rzadko zdarzało się, że zarządcą lub dzierżawcą zostawał polski ziemianin, który stracił własny majątek. Nie pozwalała na to pańska duma pielęgnowana przez pokolenia.

Bliskich sąsiadów Karscy nie mieli, toteż ich życie towarzyskie ograniczało się do odwiedzania pani Katarzyny lub kilku znajomych rodzin w mieście. W majątku Osie nadal mieszkał wuj Anzelm, który był energicznym staruszkiem pełnym jeszcze fantazji i dla Katarzyny stał się jedynym towarzyszem długich wieczorów i podporą w chwilach smutku. Polubiła go za jego optymizm i dobre serce, o co nigdy dotychczas go nie podejrzewała. Sama cieszyła się szczęściem córki, coraz rzadziej pozwalając sobie na chwile rozpaczy i żalu na wspomnienie dawnego życia w pięknym pałacu u boku męża. Jak na razie życie rodziny uładziło się i wszystko biegło swoim porządkiem i prawem.


Rozdział IX. Adam


Tymczasem druga latorośl Wiernickich, Adam, dobrze radził sobie w rządowym gimnazjum. Matka miała nadzieję, że syn zdobędzie zawód, który jego przyszłej rodzinie da utrzymanie. Dochód z jednego folwarku Zarzecze, który miał należeć do niego, być może pozwoliłby mu na skromne utrzymanie rodziny, ale on nie zamierzał zajmować się gospodarowaniem tak jak siostra.

Wkrótce Adam zadziwił matkę i siostrę. Po skończeniu nauki i zdaniu matury rządowej oświadczył, że chce zostać lekarzem.

  • Jedź do Warszawy na uniwersytet. Tam jest wydział lekarski – mówiła matka z przekonaniem.

  • I znów mam słuchać wykładów po rosyjsku – odpowiadał na to. – A zresztą i tak się tam nie dostanę, bo nie mam ważnego protektora.

  • Znajdziemy, wuj ma jeszcze znajomości w Warszawie.

  • Mama wie, jak traktuje się tam Polaków? Nie mam zamiaru czapkować naszym wrogom.

  • Adaś, musisz zdobyć zawód. Odrzuć takie myśli i jedź.

  • Pojadę, ale do Berlina. Tam przez rok będę wolnym słuchaczem i dostanę się na uniwersytet.

  • Bój się Boga, nie mam tyle pieniędzy.

  • Będę pracować, zresztą Warszawa też kosztuje, a mama już trochę odłożyła na moje studia.

Katarzyna nie odpowiedziała, mając nadzieję, że plany syna jednak ulegną zmianie. Miała rację, bo mimo wszystko Adam uległ jej prośbom i zaczął przygotowywać się do egzaminów w Warszawie. Wuj poznał go z jednym z polskich profesorów usuniętych z uczelni. Ten przedstawił mu przykładowy plan egzaminu i zakres obowiązkowej wiedzy. Chłopak dzięki tym wskazówkom mógł teraz skupić się na najważniejszych zagadnieniach, których znajomości wymagano.

W dzień egzaminów Adam Wiernicki z bijącym sercem stanął przed komisją. Odpowiedział na wszystkie pytania i wykazał konieczną wiedzę, jakiej wymagali egzaminatorzy. Był z siebie zadowolony i spokojnie czekał na wyniki. Gdy kilka dni później wywieszono listę maturzystów przyjętych na uniwersytet, był pewien, że znajdzie na niej swoje nazwisko.

W dniu ogłoszenia wyników udał się w towarzystwie wuja Anzelma przed budynek Uniwersytetu Warszawskiego. Gdy na wywieszonej liście nie znalazł swojego nazwiska, zbladł. Wuj nie wierzył własnym oczom:

  • Poczekaj, może to pomyłka, dowiem się. Zaczekaj tu.

Wściekły i rozgoryczony Adam usiadł na ławce z głową w dłoniach

  • Nic nie rozumiem, przecież zdałem na pewno – mruknął do siebie.

Wuj wrócił po długiej chwili blady i roztrzęsiony.

  • To prawda, nie przyjęli cię.

  • A jednak. A powiedzieli chociaż, dlaczego?

  • Złapałem mojego dawnego znajomego, który kazał przysiąc, że nikomu nie powiem. Nie przyjęli cię z powodu ojca.

  • Ojca? A co on ma z tym wspólnego ?– zapytał zdumiony.

  • Był powstańcem. To wystarczy. Walczył z carskimi wojskami.

  • Rozumiem. Jestem synem wroga, tak?

Wzburzony zerwał się i pobiegł przed siebie. Całą noc błąkał się bez celu, chcąc uspokoić się i zastanowić nad dalszą drogą. Następnego dnia stanął przed Katarzyną blady, z ponurą miną, lecz spokojny.

  • Nie ma dla mnie miejsca w tym kraju, matko. Zawsze będę tu synem zdrajcy!

  • Jesteś synem bohatera i możesz być z niego dumny. Co zamierzasz?

  • Muszę wyjechać stąd. Do Berlina lub Paryża.

Matka zaprotestowała gwałtownie:

- Nie zgadzam się, nie mamy takiego majątku, żeby płacić za twoje utrzymanie i naukę za granicą!

Po długich kłótniach i rozważaniach uległa jednak synowi. Z trudem wyraziła zgodę, choć wiedziała, jak ciężko będzie opłacić jego studia i stancję. Miała nadzieję, że gospodarstwo wytrzyma i taki wydatek, jeśli ona sama wszystkiego dopilnuje.

Syn wyjechał tuż po żniwach, obiecując często pisać. Katarzyna została sama w folwarku. Następnego dnia bez zapowiedzi zjawiła się Marysia z Pawłem:

  • Przyjechaliśmy po mamę. Zaraz pomożemy się spakować – krzyknęła bez wstępu.

  • Nigdzie nie pojadę. Tutaj jestem potrzebna, dobrze o tym wiesz- odparła spokojnie, witając się z zięciem.

  • Niech mama nie mówi głupstw. Zarówno Anzelm jak i mama powinniście już odpocząć. U nas będzie wam dobrze. Dwór duży, zajęcie też się znajdzie, zwłaszcza że niedługo przyjdzie na świat wasz wnuk.

  • Wybaczcie. Wiem, że u was miałabym jak w raju, ale tu mam obowiązki i pracę. Dzięki temu nie płaczę i nie pogrążam się w lenistwie. Zostanę tak długo, jak zdołam. Dziękuję wam za troskę.

Marysia zła była z powodu decyzji matki, ale wiedziała, że nic jej nie zmieni. Oboje Karscy wrócili do domu, nie kryjąc rozczarowania.

Wiosną 1884 roku Marysia urodziła syna, któremu nadano imię Piotr.

Chłopiec był pogodnym i cichym dzieckiem. Nie płakał nawet wtedy, gdy długo pozostawał sam, toteż nikt nie mógł się nadziwić, że dziecko jest tak niezwykle spokojne. Paweł był niezwykle dumny z syna i jeszcze bardziej okazywał żonie swą miłość. Spełniał każde jej życzenie i na każdym kroku dawał dowód swoich uczuć. Marysia śmiała się z tego, ale cieszyła się, że wybrany mężczyzna okazał się tak bardzo czułym mężem i ojcem.

Nie przyjęto do dworu żadnej piastunki. Z jednej strony rodzice uważali, że byłby to zbyt duży zbytek, a z drugiej nie chcieli urazić Weroniki, która mimo podeszłego wieku z radością opiekowała się niemowlęciem, szczęśliwa z nowej roli.

Życie rodzinne szło swoim torem i w domu zagościło szczęście. Paweł coraz częściej rozmyślał o powiększeniu gospodarstwa, Katarzyna natomiast zaczęła poważnie rozważać propozycję przeniesienia się do córki.

Tymczasem na ich niebie już zaczęły gromadzić się chmury, których nikt jeszcze nie dostrzegał. Pewnego dnia Karscy zostali wezwani do Katarzyny.

  • Mam nowinę – krzyknęła matka na powitanie, gdy ledwie wysiedli z powozu – Adam przyjeżdża.

  • O, to wspaniale – odparła Marysia, całując matkę – nie widziałam go od bardzo dawna. Kiedy ma się zjawić?

  • Na dniach. Taka jestem uradowana – mówiła Wiernicka rozpromieniona.

Paweł cieszył się widząc radość Katarzyny. Wiedział, że z trudem znosiła odejście córki z domu, ale była zbyt dobrze wychowana, by narzucać się obojgu. Podejrzewał, że w samotności wylała jednak wiele łez. Pocieszał się, że pewną pociechą jest dla niej obecność wuja Anzelma, lecz wątpił, czy wszystkie żale może powierzyć starszemu panu.

Nikt nawet nie przypuszczał, że Katarzyna coraz bardziej pogrąża się w otchłani rozpaczy z powodu śmierci męża, chociaż minęło już ponad dwadzieścia lat od jego śmierci. Właśnie teraz, gdy dzieci ją opuściły, żal i ból powróciły ze zdwojoną siłą. Każdego wieczora oglądała zachowane portrety z jego podobizną i czytała uratowane fragmenty listów od niego. Czemu zostawiłeś nas, czemu mnie porzuciłeś? Dla jakich ideałów? Po co? Nic nie wyszło z twojej ofiary, tylko rozpacz i łzy - powtarzała z płaczem.

Teraz po latach zaczynała wątpić, czy warto było płacić aż tak wielką cenę za wolność kraju. Nikt nie miał prawa żądać takiej ofiary za własny kraj. Nie za cenę życia -powtarzała w myślach. Oczywiście nie przyznałaby się do takich myśli nikomu, bo wiedziała, że okrzyknięto by ją zdrajczynią, jednak słysząc rozmowy o miłości ojczyzny, nie podejmowała już tego tematu. Im bardziej wątpiła w sens walki, tym bardziej nienawidziła Moskali, którzy zabrali im wolność, a polską ziemię zagarnęli jak swoją. Paweł domyślał się, co dzieje się w jej duszy i nie potępiał jej. Dobrze pamiętał, że jego rodzice zostali niemal uznani za zdrajców.

Mimo listu z zapowiedzią przyjazdu Adam nie pojawił się w domu.

Minęło kilka miesięcy i Katarzyna zaczęła się poważnie niepokoić, bowiem listy od syna, bardzo lakoniczne, przychodziły coraz rzadziej. Przeważnie pisał, że uczy się i przyjechać nie może. Matka wysyłała mu regularnie kwoty, na jakie się umówili. Dziwiło ją, że kontynuował studia na czwartym już uniwersytecie, początkowo we Francji, potem w Niemczech, lecz o zakończeniu nauki nie wspominał. Nie nalegała, by wracał, ale czekała niecierpliwie jego powrotu. Miała nadzieję, że syn wróci w rodzinne strony z dyplomem lekarza i już wkrótce otworzy praktykę lekarską.

Tego popołudnia Karscy przyjechali do matki. Siedzieli właśnie w salonie, przy herbacie i ciasteczkach. Paweł opowiadał o zmianach w swoim gospodarstwie dokonanych z pomocą Marysi, gdy zawiadomiono ich, że do dworu zbliża się pocztowy pojazd. Katarzyna wyszła na ganek i nagle rozległ się jej krzyk. Paweł i Marysia wybiegli ratować matkę, myśląc, że zasłabła, lecz przed drzwiami stanęli w miejscu, widząc, jak z płaczem ściska wysokiego młodego mężczyznę.

  • Adaś – krzyczała – jak ty się zmieniłeś!

  • Mamo, jestem o tyle lat starszy! A ta piękna dama to moja siostra?

  • Witaj bracie – Marysia wysunęła się z jego objęć.

Witano się radośnie, jednak nikt nie potrafił ukryć zaskoczenia. Adam na widok mocno postarzałej matki i dorosłej już siostry, matka i siostra natomiast z powodu wyglądu przybysza. Bardzo szczupły, wręcz chudy i nieco zaniedbany, oczy wpadnięte głęboko i błyszczące jakimś ostrym blaskiem, usta wykrzywione grymasem ni to zła, ni to rozgoryczenia, cera wręcz szara.

Matka widziała zmianę, lecz w duchu tłumaczyła to nadmierną nauką i uciążliwościami życia studenckiego. Obiecywała sobie, że syna odkarmi i gdy ten odpocznie, wróci do dawnego swojego wyglądu. Nie miała mu za złe jego rezerwy i pozornej obojętności, gdyż była pewna, że w atmosferze serdeczności i ciepła domu rodzinnego Adam zmieni się i będzie taki jak dawniej.

Paweł jednak odniósł wrażenie, że cała ta scena radosnego powitania jest jakaś sztuczna, jakby nieszczera. Poprzednio widział w szwagrze pogodnego młodzieńca, lecz teraz patrzył na człowieka, który wiele przeszedł i być może sięgnął dna.

Jego gorzki uśmiech jest wyrazem cynizmu i zepsucia, – stwierdził - czeka nas niejedna niemiła niespodzianka z jego strony. Niestety, miał przeczucie.

Gdy wszyscy weszli już do domu, Adam nagle oznajmił, że na jakiś czas zamieszka wraz z matką i nie ma zamiaru nigdzie wyjeżdżać. Nie wyjaśniał więcej, a oni nie mieli odwagi pytać. Twierdził, że skończył swoje uniwersyteckie nauki za granicą w kierunku medycyny, lecz dyplomu jeszcze nie dostał, gdyż czeka go jeszcze jeden egzamin. Tłumaczył, że po prostu chce odpocząć, zanim wyjedzie ponownie.

Katarzyna dopiero teraz uważnie przyjrzała się synowi. Jego zmęczenie było aż nadto widoczne w całej jego postaci. Domyślała się, jak ciężko musiał pracować ten wymizerowany chłopak. Zawsze był bardzo ambitny, więc pewna była jego sukcesów, chociaż jeszcze nic na to nie wskazywało. Nie chwalił się swoimi osiągnięciami w nauce, a nawet rozmów na swój temat unikał, co uznano za przejaw skromności.

Uważny obserwator w jego oczach zobaczyłby jakiś zimny blask, jakby niechęć do wszystkiego, co go spotyka. Badawcze spojrzenie jego szarych oczu sprawiało, że raczej nie budził sympatii. Wiedział o tym, toteż starał się zachowywać dystans, nie pozwalając na jakąkolwiek poufałość. Nawet z siostrą nie potrafił nawiązać serdecznego kontaktu, mimo iż wychowywali się razem i w dzieciństwie byli nierozłączni. Ona również z pewną rezerwą witała brata, który nagle wydał jej się obcym człowiekiem.

Po uprzejmej pogawędce Karscy odjechali do swojego domu z westchnieniem ulgi. Oboje nie czuli się dobrze w towarzystwie tego dziwnego człowieka, lecz każdy z innego powodu. Marysia rozczarowana, że nic nie pozostało z dawnego towarzysza dziecięcych zabaw, że stał się jej całkowicie obcy. Paweł z powodu niejasnego wrażenia, że w jego postawie jest jakaś nieszczerość, sztuczność a nawet wrogość.

Adam matką zawładnął całkowicie. Spełniała każde jego życzenie, szczęśliwa, że ukochany syn wrócił. Kazała kucharce przygotowywać dla niego smakołyki, nie licząc się z kosztami, a sama odrywała się od pracy, chcąc spędzić z nim jak najwięcej czasu. Wuj Anzelm próbował powstrzymywać Katarzynę, lecz ona nie słuchała nikogo, szczęśliwa, iż ma przy sobie ukochane dziecko. Nie zauważyła, że Adama interesuje głównie dochód z gospodarstwa, że co rusz dopytuje o możliwość spieniężenia wszystkiego, co oglądał. Gdy pojechał wreszcie do miasta, tłumacząc, że musi poszukać potrzebnych książek, uwierzyła mu bez zastrzeżeń.

Tymczasem cel jego wyjazdu był zgoła całkowicie inny. Miał zamiar udać się do rejenta, chcąc się dowiedzieć, jak szybko można będzie sprzedać folwark. Myślał tylko o tym, przyjeżdżając do domu, gdyż pilnie potrzebował pieniędzy. Zamierzał zażądać od matki spłaty swojego spadku, chociaż wiedział, że dla niej będzie to tragedia. Nie przejmował się tym zupełnie. Dowiedziawszy się o stanie prawnym folwarku, niezadowolony wrócił do dworu.

Przez kilka dni chodził zamyślony, wreszcie zebrał się na odwagę i postanowił matce wyznać przynajmniej część prawdy.

  • Mamo, czy może mi mama powiedzieć, jaki jest stan naszego majątku? – zapytał, gdy siedzieli przy poobiedniej kawie.

  • Majątku? Wiesz, że dwór i majątek twego ojca został nam zabrany za udział w powstaniu. Cudem udało mi się ocalić te dwa folwarki z mojego posagu. Zarzecze należy do Marysi, otrzymała je jako wiano. Twoje są Osie. To nasze jedyne źródło utrzymania i staram się zachować je za wszelką cenę, chociaż widzisz, że nie jest łatwo.

  • Widzę, widzę, jak ciężko mama pracuje niemal ze służbą i ledwie starcza na życie.

  • Nie zapominaj, że dotychczas sporo wysyłałam tobie. Teraz będzie lepiej, gdy zaczniesz pracować jako medyk.

  • Tak, tak, oczywiście – powiedział nie patrząc na matkę.

  • Tobie przypadł znacznie większy folwark niż siostry. Ona się na to zgodziła, chociaż nie jest to sprawiedliwe.

  • Osie, powiada mama. To chyba duży kawałek ziemi, czyż nie?

  • Jeszcze stanowi ładną całość, nie będziesz narzekać.

Pokiwał głową, nie odezwawszy się więcej. Widząc zaniepokojenie matki, postanowił tematu teraz nie drążyć, starając się ukryć rozczarowanie. Kilka dni później wyjechał do Paryża, by odebrać pozostawione dokumenty i wkrótce powrócić, jak mówił.

Katarzyna ze smutkiem patrzyła za synem odjeżdżającym dyliżansem pocztowym. Jest zamknięty w sobie i tajemniczy- myślała. Przeczuwała, że nie mówi o sobie wszystkiego i wkrótce okazało się, że matczyna intuicja jej nie zawiodła.

Minęło kilka tygodni, aż pewnego dnia otrzymali wiadomość, która dla rodziny była prawdziwym szokiem.

Był piątek, Wiernicka wróciła właśnie z jarmarku w mieście, gdzie robiła niezbędne sprawunki. We dworze powitał ją oczekujący w gabinecie gość. Człowiek wyglądał poważnie i groźnie. Gospodyni pomyślała, że wygląda jak prawnik albo urzędnik. Po przywitaniu wyjaśnił bez wstępu:

  • Pani wybaczy, ale przychodzę w niezbyt miłej sprawie. Jestem przedstawicielem pana Piotra Janickiego.

  • Pan wybaczy, ale to nazwisko nic mi nie mówi.

  • Już wyjaśniam. Pan Janicki jest wierzycielem pańskiego syna Adama Wiernickiego.

  • Mojego syna? Czy to znaczy, że syn ma jakieś długi?

  • I to pokaźne, łaskawa pani. W sumie jest tego dwadzieścia tysięcy rubli.

  • Ależ to pokaźna kwota! Skąd? Jak? To może być jakaś pomyłka!

  • O pomyłce, niestety, nie ma mowy. Oto dokument sądowy a oto weksle podpisane przez Adama Wiernickiego.

Podał zdumionej kobiecie papier urzędowy z pieczęcią sądu.

Katarzyna patrzyła na trzymany w ręce dokument bez słowa, czując napływające do oczu łzy. Przecież Adam nic nie mówił, o niczym nie wspomniał. Jak, w jaki sposób narobił takich długów? Na zapłacenie całości dano mu trzy miesiące, a jeżeli nie ureguluje należności, pójdzie do więzienia. Urzędnik czekał cierpliwie, nauczony doświadczeniem, że potrwa trochę, zanim prawda dotrze do nieszczęsnej matki. Podniosła wreszcie głowę i spokojnie oddała dokument.

  • Czy dobrze rozumiem, że mamy trzy miesiące?

  • Dobrze, łaskawa pani. Mogę poprosić wierzyciela, aby poczekał jeszcze miesiąc dłużej, ale nie wiem, czy się zgodzi.

  • Nie, proszę tego nie robić. Postaram się poszukać pomocy i dotrzymać terminu.

Pożegnała urzędnika i usiadła zgnębiona, próbując zastanowić się nad sytuacją. Teraz rozumiała, dlaczego Adam ciągle pytał o majątek. Musiał wiedzieć, że sprzedaż gospodarstwa jest nieunikniona. Wszystko jedno, na co wydał pożyczone pieniądze, na hazard, kobiety czy wino. Istotny był dług, a zwłaszcza jego niezrozumiała wysokość. Dlaczego nic nie powiedział? Dlaczego nie miał zaufania do własnej matki? Przecież wiedział, że i tak wszystko wyjdzie na jaw. Czyżby był tak głupi, że z tego nie zdawał sobie sprawy?- myślała rozgoryczona.

Nie wiedziała, jak powiedzieć o wszystkim wujowi Anzelmowi. Bała się, że ten będzie triumfować, ale pomyliła się. Staruszek bardzo się zmartwił. Widział już niejeden majątek w ruinie lub licytowany za weksle, więc nie było to dla niego żadną niespodzianką. On to samo przecież zrobił ze swoim majątkiem i ziemią.

  • - Znam to, byłem takim samym grzesznikiem. Jednak myślałem, że on będzie mądrzejszy ode mnie. Niestety, postąpił jak wielu młodych i głupich.

Dla Katarzyny nie było to żadnym pocieszeniem. Przeczuwała jeszcze gorsze zdarzenia. Być może najlepszym rozwiązaniem byłoby pozwolić mu iść do więzienia, może wtedy nauczyłby się życia - myślała, ale matczyne serce ściskało się, gdy wyobraźnia podsuwała obraz ukochanego syna cierpiącego w wilgotnej celi.

Postanowiła, że pojedzie nazajutrz do Marysi, by naradzić się z młodymi. Ucieszyli się na widok matki, lecz zobaczywszy jej twarz, natychmiast zrozumieli, że stało się coś strasznego. Jej czerwone od płaczu oczy i szara twarz wyrażały głęboki ból i rozpacz.

  • Przyjechałam do was po radę. Sprawa jest tragiczna – zaczęła, zsiadłszy z powozu.

  • Widzę, że coś się stało, matko – wyjąkała córka. – Wejdźmy do domu, to nam mama opowie.

Po wejściu do salonu siadła ciężko, wzięła głęboki oddech i opowiedziała o wizycie urzędnika. Przez chwilę nikt nie powiedział ni słowa. Marysia siedziała jak odurzona. Wreszcie Paweł zaczął ostrożnie:

  • Rozumiem, że powinniśmy pomóc Adamowi bez względu na powód długów.

  • Dziękuję ci za te słowa, mój drogi – powiedziała matka zduszonym głosem.

  • Czy macie matko jakiś kapitał?

  • Żadnego. Wszystko poszło na zakup paszy. Wiesz, że tego roku był nieurodzaj i nie starczyło na wszystko.

  • Tak, wiem, dlatego ja zmniejszyłem stado. Mamy trochę kapitału, ale to nie wystarczy.

  • A folwark? A mój posag? – zagadnęła Marysia – Przecież jest coś wart?

  • Nie wiem, czy pokryje cały dług. Ale twojego posagu nie pozwolę ruszyć.

  • Może pojadę jutro do rejenta i dowiem się wszystkiego. Będziemy wiedzieli, jak sobie z tym poradzić. Halicki to uczciwy człowiek, pilnował spraw moich rodziców, więc wierzę, że nam pomoże- stwierdził zięć, ucinając tym samym dalsze rozważania.

  • Dzięki ci, to chyba najlepsze, co możemy zrobić. Pojadę z tobą, Pawle.

  • Dobrze, rano zajadę po was i zobaczymy.

Odetchnęli z ulgą, gdy pojawiła się iskierka nadziei.

Następnego dnia wyjeżdżali z wiarą, że u prawnika znajdą radę, która pomoże oddalić nadchodzącą tragedię. Długo omawiali z rejentem zaistniałą sytuację, wreszcie uzyskali obietnicę, że mecenas dowie się, co można zrobić.

Następnego dnia przyszedł list od Adama nadany w Niemczech. Pisał, że jest na granicy nędzy, bo został okradziony i oszukany. Ukrywa się przed więzieniem i błaga o pomoc. Po przeczytaniu pisma Katarzyna przepłakała całą noc.

Kilka dni później Wiernicka i Paweł ponownie udali się do biura mecenasa:

  • Drodzy państwo, przedstawione weksle nie budzą żadnej wątpliwości co do ich autentyczności – stwierdził Halicki.- Zostało to nawet pisemnie potwierdzone.

  • A więc wszystko przepadło. Trzeba iść z torbami- jęknęła Katarzyna wycierając chusteczką zapłakane oczy. - Tyle pracy, tyle trudu na darmo.

  • Przykro mi, droga dobrodziejko. Jedynym wyjściem jest zapłata. Uzyskałem jedynie tyle, iż wierzyciel zgodził się poczekać trzy miesiące dłużej. Mogę jedynie podjąć się znalezienia dobrego kupca.

  • To znaczy, że w ciągu pół roku trzeba sprzedać folwark Osie i ziemię dziedziczoną przez pokolenia – podsumował Paweł.

Konfiskata moskiewska wprawdzie jej nie zabrała, ale przyszły dziedzic zmarnował- pomyślał. W duchu potępiał Adama, ale nie dał tego po sobie poznać. Ja też byłem młody i mogłem tak samo przepuścić majątek cztery razy większy niż jego, ale tego nie zrobiłem – myślał z dumą.- Wystarczyło mieć rozum i serce na swoim miejscu.

  • A co pan myśli o zastawieniu ziemi. Wtedy majątek zostałby w naszych rękach?- matka zapytała z nadzieją.

  • Tego naprawdę nie radzę. Wielu już w ten sposób zbankrutowało. Kwota procentów spłaty jest tak wysoka, że i tak w końcu majątek trafia ostatecznie do lichwiarza- odparł Halicki.

  • A więc pozostaje jedynie sprzedaż. Dziękuję panu za szczerość i powierzam poszukać dobrego kupca na folwark Osie, zwłaszcza, że czas nagli. Mamy tylko sześć miesięcy.

Powoli godziła się z myślą, że dziedziczony przez wieki majątek matki będzie zmuszona sprzedać. Kiedyś miała nadzieję, że syn jako lekarz utrzyma go i rozwinie. Gdyby założył w mieście praktykę, mógłby folwark oddać w dzierżawę i starczyłoby na utrzymanie jego rodziny. Niestety, teraz straci wszystko przez swoją lekkomyślność i głupotę - myślała rozgoryczona.


Rozdział X. Upadek

Od tego dnia Katarzyna rozpoczęła przygotowania do opuszczenia dworu i przeniesienia się do córki. Nastąpiły dni niepewności i rozpaczy. Dwór zięcia był duży, mogła więc zabrać też większość mebli, zwłaszcza tych uratowanych z pożaru pałacu. Powróciły bolesne wspomnienia lat przeżytych w szczęściu i miłości u boku ukochanego męża, gdy pakowała w wielkich skrzyniach i kufrach najdroższe jej sercu pamiątki.

Służbę opłacono, jednak o ich pozostaniu we dworze miał już zdecydować nowy właściciel. Pozostał również Tomasz, by dopilnować przekazania obowiązków nowemu panu. Katarzyna poinformowała go o całej sytuacji:

  • Tomaszu, żałuję, że taki jest koniec naszego panowania na tej ziemi. Dziękuję ci za pomoc przez te wszystkie lata. Może nowy właściciel zatrudni cię u siebie.

  • Nie wiem, czy przyjmę ten obowiązek. Może znajdę co w mieście. Dziękuję pani za wszystko i z bogiem, aby wreszcie wszystko się ułożyło.

Pomyślał, że dobrze byłoby założyć rodzinę, chociaż nie jest już młody, ale szybko odgonił od siebie tę myśl.


Przez najbliższe miesiące kilku kupców oglądało folwark i ziemie, narzekając na oddalenie od miasta, zbyt niefortunnie położone pola i łąki oraz zły stan domu. Mieli nadzieję na opuszczenie ceny, lecz Wiernicka była nieugięta. Z zaciętą twarzą słuchała ich utyskiwań i zdecydowanie powtarzała, że cena jest ostateczna.

Wreszcie dziedzictwo Katarzyny, utrzymywane w jej rodzie od stuleci, zostało sprzedane. Znalazł się kupiec, który nie narzekał na nic, pragnąc natychmiast zapłacić podaną kwotę i zgodziwszy się na wszelkie warunki. Z byłą już właścicielką uzgodnił, że opuści sprzedany folwark w ciągu miesiąca.

Kotwarski mieszkał w Niemczech, lecz był z pochodzenia Polakiem. Zarobił pokaźne kwoty na handlu wełną i teraz zamarzyło mu się zostać właścicielem ziemskim. Ponieważ utrzymywał stosunki z Rosjanami, otrzymał pozwolenie na zakup majątku, chociaż nadal obowiązywał zakaz sprzedaży ziemi Polakom.

Nowy dziedzic obejrzał w towarzystwie Tomasza całe gospodarstwo, wysłuchał uważnie jego objaśnień o sposobach prowadzenia upraw i hodowli bydła, wreszcie zaproponował mu stanowisko rządcy.

Mimo wcześniejszych postanowień, syn kowala przyjął propozycję, zwłaszcza że zapłata przewyższała znacznie jego dotychczasowe wynagrodzenie, którego niekiedy nie otrzymywał wcale. Jednak na jego decyzję głównie wpłynął fakt, że nowy właściciel był Polakiem.

  • Wolałbym, żebyś mieszkał na terenie majątku. Lepiej pilnowałbyś wszystkiego i baczył na wszystko- mówił zdecydowanym tonem nowy dziedzic.

  • Jak pan woli. Mógłbym zająć domek nadzorcy. Stoi od lat pusty i służy za magazyn rupieci. Jeno dach przecieka.

  • Jeżeli sam go sobie wyszykujesz, to zgadzam się. Co ma stać pusty. A ty zawsze pod ręką będziesz baczył na wszystko, gdy wyjadę w interesach.

Tomasz zadowolony zabrał się do pracy i wkrótce domek nadawał się do zamieszkania. Kilka starych sprzętów wymagało naprawy, ale nadawały się jeszcze do umeblowania izby. Niespodziewanie stara kucharka dała mu kilka nieużywanych już misek i garnków. Zmianę tą przyjął z ulgą. W chacie ojcowskiej nie było już wiele miejsca. Kowal z żoną sypia w izbie a brat Jasiek w kuchni, mnie zostawała komora lub spanie w szopie z sianem - myślał.

Teraz cieszył się, że ma swój kąt, chociaż żal mu było dziedziczki. Pewnego wieczora siedział na ławie przed swoją nową siedzibą. Dobrze by było mieć do kogo zagadać i pogwarzyć przy miesiącu, posłuchać jak szumią topole- pomyślał. Nagle drgnął, słysząc jakiś szelest. Od dworu ktoś szedł przez trawy.

  • Tak sam se tu siedzisz, Tomaszu- usłyszał kobiecy głos.

  • Ktoś ty, bo cię nie widzę w tej ciemnicy.

  • Nastka, dojarka i pomoc w kuchni.

  • A, widziałem cię dzisiaj. Jak ci się tu widzi?

  • Nie krzywduję sobie. Moi pomarli. Ojciec był pisarzem przy dworze, ale oba z matulą pomarli. Mam tylko brata, który służy we dworze za pastucha.

  • Mieszkasz we wsi?

  • Tera nie. W domu bratowa i troje dzieci. Ja sypiam z podkuchenną w komorze obok stajni.

Długo rozmawiali, wreszcie Tomasz odprowadził dziewczynę do dworu, by nie spotkało jej co złego.

Od tego dnia wiele razy spotykał Nastkę, zawsze spokojną i uśmiechniętą. Podobała mu się jak dotychczas żadna, więc coraz częściej zaczął o niej myśleć. Nie jestem już młody, ale może dobrze byłoby mieć kobietę w domu a nie jak pustelnik żyć – dumał.

W niedzielę poczekał na Nastkę przed kościołem i szedł obok niej aż do samego dworu. Wiedział, że ludzie zaczną szeptać, widząc ich razem, ale już o to nie dbał.

  • Przyjdziesz wieczorem?- spytał.

  • Zali chcesz, to przyjdę - odrzekła uśmiechając się.

  • Chcę. Będę czekał.

Naprawdę czekał z niecierpliwością na jej przyjście. Księżyc już wzeszedł, gdy zobaczył idącą w jego stronę dziewczynę. Ucieszył się na jej widok i wstał na powitanie:

  • Nastka, ty wiesz, czego ja chcę. Podobasz mi się, ale nie jestem już młody. Czy wyjdziesz za mnie?

  • Jesteście uczciwy człowiek a i mnie się podobacie jak żaden. Wyjdę.

Tego wieczoru siedzieli dłużej niż zwykle, po czym Tomasz odprowadził Nastkę do dworu. W następną niedzielę wyszły pierwsze zapowiedzi.

Dziedzic Kotwarski w prezencie ślubnym zapisał młodym u rejenta ów zamieszkany przez Tomasza domek wraz z kawałkiem ziemi. Wszyscy chwalili nowego pana, chociaż sprytny kupiec wiedział, co robi. Tym sposobem zaskarbił sobie wdzięczność dobrego rządcy, który zawsze w każdym majątku był nieoceniony. Gdy właściciel nie znał się na gospodarowaniu, jedynie on mógł pomóc utrzymać i rozwinąć majątek, o czym dziedzic wiedział doskonale.

Tak zaczęło się życie małżeńskie Tomasza.


Zaraz po sprzedaży folwarku Osie Katarzyna przekazała rejentowi należną kwotę i odebrała od niego weksle. Zawiadomiła o tym fakcie syna, lecz ten nie raczył nawet odpowiedzieć. Dopiero po jakimś czasie przyszedł list, w którym zapytywał, czy nie zostało jeszcze trochę gotówki po spłacie jego długów.

Tym razem matka nie odpowiedziała od razu. Po wykupieniu weksli została po sprzedaży niewielka suma, lecz nie miała zamiaru oddawać jej synowi, bojąc się, by i tego nie przepuścił. Stanie się żebrakiem, zgnije na ulicy, nie mogę do tego dopuścić - myślała z rozpaczą i mimo swego postanowienia wahała się, czy nie przychylić się do jego prośby.

Zła wysłała synowi żądanie natychmiastowego powrotu. Jednocześnie ostrzegła go, że nie otrzyma ani grosza, jeżeli natychmiast nie stawi się w Ostanowie. Chciała z nim poważnie porozmawiać na temat powodów jego długów i wybadać, jakie zamiary ma na przyszłość. Tymczasem

Minął miesiąc, a nie otrzymała żadnej odpowiedzi.

Marysia, po uzgodnieniu z mężem, postanowiła wypłacać matce niewielką kwotę z folwarku Zarzecze, by ta nie czuła się całkowicie od nich zależna, na co matka zgodziła się z trudem. Wuj Anzelm natomiast zdecydował poprosić swoją siostrę w Krakowie o dach nad głową, lecz zarówno Marysia jak i Paweł nie chcieli o niczym słyszeć:

  • Nigdzie wuj nie pójdzie, bo my nie puścimy! Był wuj dla mnie jak ojciec!- zadecydowała Marysia.

  • Ja już jestem wam niepotrzebny, moje dzieci. Siostra też sama, to będziemy jak dwa gołąbki.

  • Nic z tego. Obraziłby nas wuj, gdyby nas zostawił- poparł żonę Paweł.

  • No cóż, jak mnie tak trzymacie, to zostanę- odparł ocierając łzę.

Zadowolony i wzruszony odetchnął z ulgą. Siostra była znaną zrzędą i życie u jej boku byłoby dla niego wyjątkowo nieznośne. Toteż tym bardziej cieszył się, że uniknął jej męczącego towarzystwa.

Nadszedł dzień pożegnania z dworem Osie. Wcześnie rano zajechał powóz z Ostanowa i Katarzyna ostatni raz obeszła cały folwark, wspominając spędzone tu lata. W czasie jazdy poprosiła woźnicę o zatrzymanie się przy ruinach spalonego pałacu, chcąc rzucić okiem na resztki starej rodowej siedziby Wiernickich, którą bezpowrotnie stracili. Prawie całkowicie zarósł już trawą, widoczne były jedynie resztki marmurowych schodów wiodących do ogrodu. Wysiadła z powozu, stanęła na jednym ze stopni i zamknęła oczy. Próbowała przywołać dawno zapomniany obraz, gdy z Kazimierzem w dniu ich zaręczyn wchodziła po tych stopniach z naręczem pąsowych róż. Wybacz mi, kochany mężu, że opuszczam naszą ziemię - myślała ze smutkiem. Przez chwilę spróbowała przywołać wspomnienie o nim i o dawnym życiu przed powstaniem, czując płynące po policzkach łzy. Po chwili zdecydowanie otarła oczy i poszła w stronę czekającego powozu. Ani razu się nie obejrzała.


Rozdział XI. Syn marnotrawny


W Ostanowie okazało się, że i tutaj była potrzebna. Opiekunowie Pawła, Weronika i Robert, nie mieli już sił, by pomagać mu jak dawniej.

W majątku potrzebna była pomoc do prowadzenia domu i kierowania służbą, więc Katarzyna przyjęła tą funkcję z radością. Wuj Anzelm po jakimś czasie przyzwyczaił się do nowego otoczenia, lecz starannie ukrywał tęsknotę za starym majątkiem, gdzie spędził tyle szczęśliwych lat. Niestety, zaczynał też odczuwać niedogodności podeszłego wieku i podupadać na zdrowiu. Żartował wprawdzie, że siedemdziesiątka to jeszcze nie starość, ale prawdą było, iż cierpiał bóle nóg i pleców, chociaż rzadko się skarżył. Mimo tego postanowił odwiedzić ostatnią żyjącą siostrę. Ostatni raz przed śmiercią -jak sam mówił. Katarzyna nie chciała staruszka puścić, bojąc się, że nie zniesie trudu podróży do Krakowa, jednak był nieugięty.

Minęło kilka dni, gdy przed dworem zatrzymał się jakiś powóz. Wysiadł z niego wuj Anzelm a za nim nieznajomy mężczyzna w średnim wieku.

  • Witaj, kochana, przywiozłem tu mojego znajomego, który wkrótce rozpoczyna lekarską praktykę w Radomiu – zaczął od progu, widząc Katarzynę.

  • Witam łaskawą panią. Przepraszam za to wtargnięcie, ale on uparł się, abym tu przybył, gdy usłyszał, że znam Adama Wiernickiego – speszony gość ukłonił się z szacunkiem przed kobietą – Jestem Jan Malicki.

  • Zna pan mojego syna Adama? Ależ proszę do domu – Katarzyna po przywitaniu wprowadziła ich do salonu.

Gdy usiedli, spojrzała pytająco na przybysza.

  • Co się dzieje z Adamem, bo nie pisze do mnie od dawna.

  • Mieszka w Berlinie.

  • I co więcej? Co robi ? Dlaczego nie przyjeżdża?

  • Wybaczy pani... – zaczął niepewnie.

  • Mów wszystko, tak jak i mnie mówiłeś, matka winna znać prawdę o swoim synu – zagrzmiał nagle Anzelm.

  • Prawdę? Jaką prawdę? Proszę mówić, zniosę już wszystko – powiedziała z drżeniem głosu, starając się ukryć swoje zdenerwowanie.

Gość spojrzał z wyrzutem na Anzelma. Wyraźnie nie chciał powiedzieć tego, co wie. Po chwili wahania z rozpaczą zwrócił się do gospodyni:

  • Pani wybaczy, ale to nie będą dobre wiadomości... Adam ukończył jeden rok studiów lekarskich, ale potem rzucił naukę. Opowiadano, że był stałym bywalcem kawiarni, wyścigów i zabaw. Sypał pieniędzmi, bawił się i dużo pił. Wreszcie poznał znaną francuską tancerkę i wyjechał z nią w nieznanym kierunku. Nikt go nie widział przez wiele miesięcy. Dopiero miesiąc temu spotkałem go na ulicy w Berlinie. Był w towarzystwie kilku kobiet i mężczyzn o podejrzanym wyglądzie. Wyglądał tak jak oni, zaniedbany i ledwie trzymający się na nogach. Powiedział mi, że nie wróci do domu, bo tam nudno.

Zamilkł, gdy zobaczył jej ściągniętą twarz i pociemniałe oczy. Nagle zaległa cisza. Dopiero po długiej chwili Katarzyna wyszeptała łamiącym się głosem.

  • A więc na to potrzebne mu były pieniądze...Na zabawy i kobiety. To stąd te weksle, to przez to straciliśmy folwark. Czy to możliwe, mój syn ?

  • Bardzo mi przykro, nie powinienem był...– zaczął lekarz.

  • Przeciwnie, drogi panie. Dziękuję za prawdę, bo byłam okłamywana przez własnego syna. Teraz jednak proszę o wybaczenie, ale pójdę do swoich pokoi. Zajmie się panem wuj Anzelm. Zapraszam na obiad.

Wyszła wolnym krokiem, jakby nagle przybyło jej lat. W swoim pokoiku na piętrze siadła ciężko w ulubionym fotelu i wiele godzin trwała tak bez jakiegokolwiek ruchu. Nie zeszła na obiad. Pokojówce oznajmiła, że udaje się na spoczynek i tego dnia nikt już jej nie widział.

Przez następne dni powoli przyzwyczajała się do myśli, że bezpowrotnie straciła syna. Nie czuła złości lecz żal, że zmarnował w tak głupi sposób swoje zdolności i stoczył się jak pierwszy lepszy. On, potomek rodziny herbowej, syn powstańca, dziedzic majątku. Nie skarżyła się, lecz czuła ogromny ból rozdzierający jej serce.

Mimo tego nadal zajmowała się sprawami codziennymi pokazując innym uśmiechniętą twarz i udając spokój. Nocami jednak siadała przy oknie, pozwalając sobie na pełen rozpaczy bezgłośny płacz. Nawet nie wycierała łez, które płynęły nieprzerwanie na trzymany w ręce portret syna.

Tak przetrwała miesiące, w dzień pozornie uspokojona, nocą szarpana rozpaczą, jakiej nie dało się uciszyć. Dwu ich straciłam, męża i syna, dwóch ich nie ma - myślała. Sądziła, że nigdy już nie zobaczy Adama i pogodziła się z tym, opłakując go jak zmarłego.

Jesień już była za oknem i wiatr wirował w sadzie, porywając do tańca tumany liści. W górze słychać było co jakiś czas klangot odlatujących żurawi. Na łąkach przycichło, jakby w oczekiwaniu zimy. Czarne pola zasnęły na wiele miesięcy po ciężkiej pracy, by wiosną znów obudzić się do życia.

Pracy we dworze było mniej, już kończono przygotowania do mającej nadejść srogiej zimy. Dawnym zwyczajem na cały ten czas starano się zgromadzić zapasy dla ludzi i zwierząt, by w razie mroźnych dni nie szukać pomocy w mieście. Jak zawsze każdy dwór, każde gospodarstwo musiało zaopatrzyć się we wszystko, co przez pół niemal roku będzie niezbędne do życia, toteż marynowanie, wędzenie i zaprawianie zajmowało całe dnie.

We wsi przygotowywano się do zimy, zwożąc siano, ziemniaki i rzepę. Wieczorami przy ciepłym piecu kobiety zajęte były tkaniem sukna i naprawą odzieży, darciem pierza czy ubijaniem kapusty w beczkach.

Również we dworze wszyscy zajęci byli pracami mającymi zabezpieczyć ich przed mroźną zimą. Katarzyna pomagała córce w organizowaniu zapasów oraz doglądała razem z Weroniką porządków w komorach i pokojach. Jak co roku sprawdzano stan nakryć stołowych i bielizny, odnawiano kołdry i piernaty. Największą jednak troską właścicieli było zapełnić wszelkimi zapasami spiżarnie i komory oraz gumna i stodoły. Zapasy dla ludzi i zwierząt musiały wystarczyć aż do wiosny.

Wieczorami, gdy już zakończono doglądania prac gospodarskich, rodzina zbierała się w salonie. Tu przy ogniu kominka grzano się, opowiadając o minionym dniu i wymieniając swoje uwagi. Paweł z Marysią, Katarzyna, wuj Anzelm i oboje opiekunów, wszyscy lubili te wspólne spotkania. Przy szklaneczce miodu lub wina opowiadano sobie o spędzonym dniu, wymieniano uwagi i żartowano do późnych godzin.

W jeden z takich jesiennych, szarych wieczorów otwarły się drzwi salonu, w którym siedzieli wszyscy domownicy i na progu stanął nieznany mężczyzna. Ubranie miał zniszczone i brudne, włosy długie i potargane, twarz zasłaniała gęsta czarna broda. Zaskoczeni domownicy zaniemówili. Przez chwilę nikt nie odezwał się ni słowem, wreszcie Paweł skinął na lokaja :

  • Niech Antoni zaprowadzi tego człowieka do kuchni, gdzie nakarmią go i ogrzeją.

Nagle przybyły odezwał się cicho:

  • Nie poznajecie mnie?

  • Kim jesteś? Jak po prośbie, to idź, dadzą ci się ogrzać i najeść – odrzekł Paweł zdecydowanym głosem.

  • To tak mnie witacie? Jestem Adam Wiernicki.

Katarzyna krzyknęła boleśnie i wstała, podnosząc ręce do twarzy. Marysia wystraszyła się, widząc nagłą bladość matki i szybko podbiegła podtrzymać ją, by nie upadła.

  • A jak mamy cię witać – niemal krzyknęła do brata, – wiesz, jak wyglądasz?

  • Dobrze wiem, siostro. Przychodzę do rodziny. Do matki. Jak marnotrawny syn. Ojciec jego nie wygonił, więc liczę, że i wy mnie przyjmiecie. Mam nadzieję, że przygarniesz mnie pod swój dach. Długo nie zabawię – zwrócił się do Pawła, który podszedł, podając mu rękę.

  • Bez obrazy, chodź ze mną. Zaraz służący pokaże ci pokój, wniesiesz tam bagaże i odświeżysz się. Potem musisz co zjeść, na pewno jesteś zdrożony.

  • Matko, nic mi mama nie powie? – zwrócił się do milczącej wciąż Wiernickiej.

  • Zostaw ją, ona i tak dużo przez ciebie przecierpiała. Idź, doprowadź się do ludzi – Marysia nawet nie próbowała ukryć złości na brata.

Gdy obaj wyszli, objęła czule matkę.

  • Mamo, niech mama nie rozpacza. Cieszmy się, że przybył żywy i zdrowy.

  • Ja nie rozpaczam, tylko nie mogę się uspokoić. W myślach już go dawno pochowałam. Ale masz rację, powinnyśmy cieszyć się, że wrócił cały i zdrowy. Jednak boję się, co on znów zamierza. Nie dowierzam mu już, tak strasznie nas wszystkich zawiódł.

  • Może się zmienił. Nie martwmy się zawczasu.

  • Może. Wybacz, ale ja idę się położyć, chociaż wiem, że dzisiaj nie zasnę.

Pożegnała córkę i udała się do swej sypialni.

Marysia i pozostali uczestnicy wieczoru poszli w jej ślady, poza Pawłem, który postanowił porozmawiać z Adamem. Przyszedł umyty, w zmienionej odzieży, ale nadal wyglądał jak nędzarz. Co on takiego przeszedł, że jest tak zmarnowany. To cień człowieka – pomyślał pan domu.

Nie pytał go jednak o nic, czekając, aż sam wyjawi cel swojej wizyty i opowie o tym, co go spotkało. Długo rozmawiali przyciszonymi głosami i noc już była głęboka, gdy obaj udali się na spoczynek.

Następnego ranka Adam jako pierwszą spotkał matkę. Zastał ją siedzącą w pokoju stołowym. Paweł i Marysia wcześnie rano pojechali do jednego z sąsiadów w sprawach gospodarskich, biorąc ze sobą małego Piotra. Zamierzali dokupić siana, bo wszelkie oznaki wskazywały, iż zima będzie silna i długa. Bali się, że zabraknie pożywienia dla bydła, o które musieli dbać przede wszystkim, gdyż od niego zależał byt rodziny.

  • Witaj, matko – powiedział nieśmiało.

  • Witaj, synu – odparła Katarzyna.

Nie podszedł do niej i nie uścisnął jej serdecznie jak zawsze, gdy zobaczył jej surową ściągniętą twarz. Siedzieli w milczeniu, podczas gdy służąca podała śniadanie.

W czasie posiłku nie zamienili ze sobą ani słowa. Na wszystkie próby nawiązania z nią kontaktu przez syna Katarzyna nie reagowała. Jakby nikogo obok niej nie było, zachowała kamienną twarz. Jak zawsze co ranka, wypiła tylko filiżankę kawy z mlekiem i wyszła bez słowa, nie oglądając się. Adam nie wyglądał na przejętego zachowaniem matki i dalej jadł z apetytem, rozkoszując się domowymi przetworami. Po posiłku wyszedł do ogrodu, gdzie niespodziewanie natknął się na siedzącą pod gruszą matkę. Nagle poczuł wzbierającą w nim złość:

  • Wiem, że mama jest na mnie zła – niemal krzyknął – chociaż nie wiem, dlaczego.

Aż zatrzęsła się z oburzenia. Wstała, patrząc na niego z pogardą.

  • Zła? Nie wiesz, dlaczego? Czy puszczenie resztek majątku to mało? Czy wydanie tego, co broniłam jak lwica przed zaborem obcych, przed stratą, to mało? I to na co? Na wino i kobiety, na uciechy i zbytek!

  • Skąd mama wie? Przecież studiowałem.

  • Studiowałeś? Ile lat? Rok, dwa? A co robiłeś potem? Przesyłałam ci pieniądze przez pięć lat! Oszukałeś mnie, twoją matkę. Wiem wszystko, nie musisz dalej kłamać. Wieści o tobie doszły i tu.

  • Wiem, zbłądziłem. Niech mama mi wybaczy..

  • Wybaczyć? Co mam ci wybaczyć? Że musiałam sprzedać piękny folwark zdrajcy, bo potrzebowałeś pieniędzy na zbytki? Bo musiałam wykupić twoje weksle?

  • Przecież to ja go miałem dostać.

  • A czy ty wiesz, z jakim trudem go utrzymałam? Czy wiesz, z jakim trudem go broniłam przed moskiewską konfiskatą? Przez te wszystkie lata walczyłam o każdą piędź tej ziemi, odmawiając sobie wszystkiego. Tak, folwark miał zabezpieczyć twoją przyszłość. Miał pomóc ci w kształceniu, w uzyskaniu dyplomu. Teraz nie masz ani majątku ani profesji. Jesteś niczym.

  • Dwa lata medycyny prawie zrobiłem. Mogę iść do pracy – Adam mówił coraz pewniejszym głosem.

  • To idź! Pokaż, żeś jeszcze coś wart! Nie będziesz korzystał z dobroci Pawła, choć on może i nic na to nie powie, ale sam pracuje ciężko na swojej ziemi razem ze służbą.

  • Nie będę mu ciężarem. Dzisiaj pojadę do Jędrzejowa i poszukam pracy. Może żyje jeszcze stary Sadowski i potrzebuje pomocnika.

  • Nie wierzę, że gotów jesteś pracować i poprawić się.

  • To się wkrótce mama przekona.

  • Zobaczymy. Jedź, nawet mogę dać ci do niego polecający list.

Adam spojrzał na matkę. Jej ostatnie słowa zrozumiał jak przebaczenie. Ucieszył się, że będzie jak dawniej, gdy był jej ukochanym synem.

  • Nic nie zostało ze sprzedaży folwarku? – zapytał swobodniejszym już tonem.

Wiernicka drgnęła.

  • A, o to ci chodzi! Zostało niewiele, ale nic ci nie dam, aż zobaczę, że zaczniesz żyć jak człowiek. To ostatnie grosze.

  • Muszę przecież mieć jakieś pieniądze.

  • Trzeba było nie przepuszczać wszystkiego. Dam ci tylko na wyjazd. Zaraz będzie poczta, to się z nim zabierzesz. Koni ani powozu nie pozwolę wziąć, na to nie licz.

Wyszedł zły, skinąwszy tylko matce głową. Miał nadzieję, że jeszcze wydusi z niej resztę gotówki i trochę pożyczy od siostry, potem wróci do swojej Margot do Paryża. A tu masz, przeszkoda w postaci matki! Ani pieniędzy, ani niczego. Siostra też mi nic nie da, bo pewnie słucha matki – myślał ze złością.

Narastał w nim bunt i wściekłość. Katarzyna natomiast przeciwnie, uspokoiła się po rozmowie z synem. Czekała teraz na rezultaty jego wyprawy do miasta. Nie liczyła na wiele, bo nie wierzyła ani trochę w jego poprawę.

Pod wieczór Adam wrócił z ponurą miną. Zapytany odpowiedział, że Sadowski rzeczywiście potrzebuje pomocnika.

  • Nie wiedziałem, że w 1869 roku Jędrzejów wraz z dwudziestoma czterema innymi miastami utracił prawa miejskie za karę, że pomagano powstańcom. Dzięki temu zlikwidowane zostało stanowisko lekarza miejskiego i on nadal leczy, ale tylko odpłatnie. Ma dużo mniej pacjentów, bo ludzie nie mają czym płacić.

  • Rozumiem, że nie przyjął cię nawet na pomocnika? Jak zawsze, synu, masz pecha. Nic ci nie wychodzi!

Katarzyna uśmiechnęła się z politowaniem.

  • Po co ta ironia, matko. Nadal ma dużo pacjentów i potrzebuje pomocnika. Zgodził się wziąć mnie na próbę. Mieszkanie i życie zapewnione u krewnej doktora, właścicielki kamienicy obok zakładu. Pracę mógłbym zacząć od jutra.

Pomyślała, że długo tam nie zabawi. Pewnie znów wda się w jakąś awanturę lub romans i wróci do Marysi i Pawła, gdzie będzie jak pasożyt żerować na nich. Nie miała już złudzeń co do własnego syna.

Domyślała się, że nie w smak mu jest pomysł zarabiania na siebie, że przywykł już odgrywać w świecie rolę panicza za pieniądze rodziny. Wiedziała, że jego przypadek jest jednym z tysięcy podobnych. Wielu młodych paniczów, podobnie jak on, potraciło nie tylko ziemiańskie majątki, ale także wielkie książęce fortuny! Wiedziała o wielu takich samych historiach, kiedy tradycyjna wielkopańska buta przekazywana przez pokolenia niszczyła dobra gromadzone latami. Głupia wiara, że są szlachetną rasą, która góruje nad szarym motłochem wychowaniem i rozumem oraz przekonanie o błękitnej krwi otrzymywanej w spadku były aż nazbyt często przyczyną ich głupoty, pychy i rozrzutności.


Rozdział XII. Pokuta


Adam spakował swój podniszczony neseser i niechętnie opuścił Ostanowo. Tym razem towarzyszyła mu matka. Jechali małym powozem z mleczarzem Felkiem na koźle, ponieważ trzeba było zawieźć do miasta świeże mleko. Prawie nie odzywali się do siebie, jakby nagle między nimi wyrósł mur nie do przebycia. W Jędrzejowie podjechali do kamienicy Sadowskiego.

Wiernicka znała dobrze lekarza. Domyślała się, że zgodził się na przyjęcie Adama z powodu znajomości z ich rodziną. Przywitał Katarzynę z radością:

  • Cieszę się, że to wasz syn będzie u mnie praktykować, pani hrabino.

  • Mam nadzieję, że od pana nauczy się wszystkiego, co najlepsze. Omówmy więc warunki jego pracy.

  • Na początek muszę uczciwie panią poinformować, że funkcja pomocnika lekarza nie jest zajęciem zbyt dobrze płatnym.

  • Trudno, na początek musi mu to wystarczyć.

  • Wobec tego muszę z nim uzgodnić pewne szczegóły pracy i zorientować się co do jego wiedzy medycznej.

Doktor starał się nie zdradzić, że nowy pomocnik nie zrobił na nim zbyt dobrego wrażenia, ale postanowił jeszcze raz z nim porozmawiać bez obecności matki.

Szczęśliwie Katarzyna opuściła ich, udając się do poleconej przez lekarza stancji w stojącej tuż obok kamienicy. Poprosiła o rozmowę z panią Marią, właścicielką posesji. Uzgodniła z nią termin i wysokość zapłaty, po czym udała się do swojego rejenta. Wypłaciła u niego potrzebną sumę i przy nim spisała swoją wolę, by pod żadnym pozorem, dla żadnej potrzeby, nie wypłacał ani grosza jej synowi. Bała się, że ten ponownie doprowadzi do straty i tych ostatnich resztek kapitału ze sprzedaży folwarku.

Uspokojona wróciła do Marii i wręczyła jej pieniądze za cały miesięczny koszt najmu pokoju i wyżywienia syna. Gdy wyszła, odetchnęła z ulgą. Spokojnie szła w kierunku rynku, gdzie z powozem czekał już Felek, który zdążył dostarczyć mleko. Nie poczuła nic, gdy zobaczyła wychodzącego od lekarza Adama z ponurą miną. Beznamiętnym głosem zakomunikowała mu wiadomość o opłaceniu stancji i wyżywienia oraz o swoim zapisie złożonym u rejenta, Z trudem pohamował swoją złość:

  • Traktuje mnie mama jak dziecko – wysyczał.

  • Bo jesteś gorszy niż dziecko. Nie masz swojego rozumu. Będę płacić co miesiąc na twoje utrzymanie z reszty po sprzedaży ziemi, ale ni grosza nie dostaniesz. Starczy tego na dwa lata. W tym czasie zdobędziesz zawód i zaczniesz liczyć na siebie. Tu masz adres, gdzie będziesz mieszkać. Możesz udać się tam już teraz. Jeżeli tego wszystkiego nie zrobisz, nie licz ani na mnie, ani na rodzinę.

  • To okrutne! A jak nie zdobędę zawodu?

  • To zależy tylko od ciebie. Żegnam.

Odjechała, zostawiwszy go na ulicy, chociaż wiele kosztowało ją, by okazać obojętność co do jego losu. Żal jej było syna, ale wiedziała, że tym razem musi być wobec niego twarda jak opoka. Dla jego dobra- myślała.


Minęły dwa miesiące. Marysia żałowała brata, ale nie chciała sprzeciwiać się matce. Odwiedzała jednak owego „brata marnotrawnego”, jak go nazywała. Przynosiła też od niego wiadomości, co matka na pozór przyjmowała obojętnie.

Jednak obie kochające go kobiety nie wiedziały, co naprawdę działo się w duszy tego mężczyzny. Tymczasem szarpała go tęsknota niczym najcięższa choroba prowadząca do niechybnej śmierci. W dzień funkcjonował w miarę normalnie. Wyjazdy z lekarzem do chorych, praca w jego gabinecie przy sprzątaniu, zakładaniu opatrunków i badaniu lżejszych przypadków zajmowały go na tyle, że nie miał czasu myśleć. Wieczory jednak były jak tortura, póki zmęczony nie zasnął. Gdyby miał pieniądze, uśmierzyłby ból morfiną, którą zdążył już poznać, ale teraz sam musiał walczyć z narastającą tęsknotą za ukochaną Margot.

Wierzył, że na niego czeka. Miała tylko zrobić tournee po Hiszpanii i Francji i wrócić do Paryża. Obiecał, że dla odpoczynku wyjadą razem do wód w Szwajcarii, co przyjęła z radością. Nie wiedziała, że młody Polak wydał już na nią wszystkie dostępne środki i teraz nie stać go będzie na wyjazd dokądkolwiek. Dlatego gryzł się, przeklinając swój los i narzekał na ciężką pracę. W rzeczywistości niepokoił się, czy aby uczucia Margot nie miną. Nie będzie na mnie czekać dwa lata, przecież jest starsza ode mnie prawie dziesięć lat, więc dla niej czas biegnie szybciej - myślał.

Domyślał się, że ukochana bardzo bała się utraty własnej urody wraz z wiekiem, ale nie wiedział, że właśnie dlatego go trzymała. Dużo młodszy od niej kochanek miał być oznaką jej ciągłej atrakcyjności. Doświadczona kokietka wiedziała, jak rozkochać w sobie naiwnego młodzieńca. Mówiła, że go kocha, rozpalała jego zmysły jak żadna inna, toteż biedak wierzył, że jej miłość jest szczera i niezwykła.

Teraz jednak niepokoił go brak listu od ukochanej. Sam pisał wiele razy na znane mu adresy, lecz odpowiedzi nie otrzymał żadnej. Szczęście, że Sadowski dał mu trochę grosza za dwa tygodnie pracy, więc wysłał dwa listy kurierem. Niestety, odpowiedzi nadal nie było.

Wreszcie Adam Wiernicki postanowił wbrew obietnicy danej matce rzucić wszystko i jechać do Paryża szukać swojej Margot. Być może zrobiłby to, gdyby zupełnie niespodziewanie nie spotkał na rynku przed pocztą kolegi z dawnego berlińskiego towarzystwa:

  • Adam, to tu się zaszyłeś? A my myśleliśmy, że siedzisz u nowej kochanki – wykrzyknął, ściskając towarzysza.

  • Michał? Skąd się wziąłeś w takiej dziurze! Sam, nie w towarzystwie? Co słychać w naszej wesołej kompanii, opowiadaj – odparł zaskoczony.

Postanowili wstąpić do cukierni w rynku i przy filiżance kawy porozmawiać o dawnych czasach.

  • Adasiu, co ty na to, co uczyniła twoja Margot? To dlatego tu siedzisz?

  • Margot? Nie mam od niej wiadomości. Nie odpowiada na moje listy! Myślę o tym, żeby rzucić wszystko i jechać do niej. Wróciła już z trasy artystycznej?

  • To ty nic nie wiesz? Nie czytasz gazet?

  • Prawdę mówiąc nie. Zresztą nawet nie wiem, czy tu jakie dochodzą.

  • Twoja Margot wyszła za hiszpańskiego barona i wyjechała z nim do Madrytu. Podobno jest bardzo bogaty. Ma wielki majątek.

  • Powiedz, że żartujesz... – wyszeptał pobladły Adam.

  • Przepraszam, myślałem, że ty wiesz o wszystkim. Inaczej bym ci tego nie powiedział.

Zapanowała niezręczna cisza. Adam nie był w stanie ukryć swojej rozpaczy. Błędnym wzrokiem patrzył po sali, jakby nie rozumiał, co robi w tym miejscu. Chciał zerwać się i gnać nie wiadomo dokąd. Widząc poszarzałą twarz Adama, Michał pożałował, że to właśnie on przyniósł kompanowi tę hiobową wieść. Nagle wystraszony stanem przyjaciela szybko zaproponował, że odprowadzi go do domu. Pożegnali się przed bramą kamienicy niemal bez słowa.

Adam nagle zapragnął wyskoczyć z okna, połknąć truciznę lub zdobyć pistolet i zastrzelić się. Nie chciał żyć. W jego umyśle pojawiały się obrazy szczęśliwej kochanki, która spoczywa w ramionach innego mężczyzny. Szalał z zazdrości i bólu, szlochał w poduszkę lub trwał w odrętwieniu, jakby zawieszony między życiem i śmiercią.

Szczęściem następnym dniem była niedziela, więc przed rozpoczęciem pracy zdążył nieco się uspokoić. Cały dzień przeleżał w łóżku.

Pani Maria, zmartwiona stanem Wiernickiego, wreszcie zapukała do jego pokoju:

  • Panie Adamie, obiad czeka- powiedziała łagodnie.

  • Jestem chory i nic jeść nie będę - odparł obolałym głosem.

Nie pytała więcej, domyślając się, że coś złego dzieje się z nowym lokatorem. Pewnie zawód miłosny- myślała. – Jeszcze nie wie, że czas pomoże uleczyć każdy ból, a każdą tragedię zmieni w zaledwie smutne wspomnienie.

Następnego dnia jednak Adam poszedł do pracy. Wszelkie polecenia wykonywał sumiennie jak nigdy. Nawet notował uwagi doktora, co bardzo lekarza zdziwiło. Po raz pierwszy był ze swego pomocnika zadowolony i tego dnia zaproponował mu wspólne odbycie kilku ważnych wizyt domowych. Wiernicki zgodził się w obawie przed przed kolejnym samotnym wieczorem i nocą przepełnioną rozpaczą.

Do tej pory traktował pracę jako tymczasowe zajęcie, licząc na nagłą odmianę losu w postaci spadku po nieznanym krewnym lub inny cudowny przypadek, który zapewniłby mu byt na poprzednim poziomie.

Nadal nie interesowała go praca na własny rachunek, chociaż po dwuletniej praktyce u doktora Sadowskiego miał szansę rozpocząć pracę w charakterze felczera. Wiedział, że od roku 1840 istnieje Warszawska Szkoła Felczerska Cywilna, w której nauka trwa 3 lata, ale nie zamierzał starać się o zdobycie jakiegokolwiek zawodu. Jednak teraz usilnie starał się zagłuszyć porażający go ból i obezwładniającą rozpacz właśnie za pomocą pracy. Robił to w sposób, który zadziwił jego chlebodawcę: Szuka dodatkowych zajęć i rzuca się na każdą pracę z jakąś nową zaciętością i energią. Przeżywa niewątpliwie jakiś dramat, ale to jego sprawy osobiste. Nic mi do tego – stwierdził.

Porzucony kochanek powoli godził się ze swoją obecną sytuacją, lecz tęsknota za ukochaną nadal szarpała jego samotne noce i doprowadzała do rozpaczy. W tym czasie zamknął się w sobie, mało mówił i prawie nie wychodził ze swego pokoju. Może całkowicie i nieodwołalnie pogrążyłby się w melancholii albo targnął na swoje życie, gdyby nie doktor. Mądry lekarz coraz częściej po skończonej pracy zapraszał swego pomocnika do gabinetu, gdzie rozmawiali o sposobach leczenia zgłaszanych przypadków lub oznakach pozwalających na postawienie diagnozy. Adam nie protestował i chętnie uczestniczył w tych wieczornych rozmowach, bojąc się powrotów do stancji pani Marii.

Mimo utraty praw miejskich, właśnie w Jędrzejowie na prośby mieszkańców przywrócono funkcję lekarza miejskiego. Miał on być opłacany z kasy miejskiej i składek mieszkańców. Funkcję tę powierzono Sadowskiemu, który miał obowiązek opiekować się wszystkimi mieszkańcami bez względu na status społeczny i środowisko. Teraz pracy doktor miał aż nadto. Zadowolony z zatrudnienia pomocnika, coraz chętniej korzystał z pomocy Adama nie tylko w gabinecie, ale i w czasie wizyt domowych.

Pewnego dnia odwiedzili kobietę mieszkającą samotnie w suterenie jednej z kamienic. Wychudzona chora leżała w przepoconej pościeli, nie mogąc wstać ani usiąść o własnych siłach. Wyglądała na nędzarkę, lecz jej twarz nosiła ślady dawnej urody. Słysząc jej rozmowę z lekarzem, Adam zdziwił się. Sposób mówienia chorej nie pasowała do jej żebraczej kondycji.

  • Panie doktorze, proszę mnie zostawić. Szkoda pana fatygi. Dobrze pan wie, że nic mi już nie pomoże – mówiła z wysiłkiem.

  • Pani Emilio, nie wolno tak mówić. Przecież widzę, że ma się pani lepiej – kłamał lekarz. – A co z opieką? Antoniowa dba o panią?

  • A jakże, naprawdę przychodzi trzy razy dziennie, dzięki panu za to.

  • Nadal nie chce pani zamieszkać w domu opieki? Ja często tam mam wizyty, więc i panią będę odwiedzać.

  • Na razie nie. To będzie już ostateczność.

Po zbadaniu chorej podał jej jakieś leki wyjęte z własnej torby. Na stoliku położył pudełko z resztą pigułek i po jakimś czasie wyszli. Adam był zaskoczony. Zrozumiał, że Sadowski sam kupił potrzebne lekarstwa dla chorej i nie zażądał żadnej zapłaty. Ciekawiło go, kim jest kobieta żyjąca w takiej nędzy. Lekarz dostrzegł zdziwione spojrzenie swego pomocnika.

Gdy wyszli i oddalili się od kamienicy, zaczął z westchnieniem:

  • To bardzo smutna historia, mój drogi. To Emilia Gąsowska, kiedyś piękna i majętna panna. Ojciec jej zginął w powstaniu, matka zmarła ze zgryzoty, pozostawiając wielki majątek. Dziewczynę zbałamucił człowiek bez czci i honoru, chociaż hrabia. Zakochała się w nim bez pamięci i wyszła za niego. Z miłości zgadzała się na wszystko, nawet gdy ją zdradzał i zapominał o niej. Jeździli po świecie, bawili się w towarzystwach. Gdy oponowała, pozwolił jej wrócić, a sam hulał dalej. Dwa lata wystarczyło, by przepuścił cały jej majątek i uciekł z inną. Resztą majątku musiała wykupić jego weksle. Zostało jej tyle, by spokojnie umrzeć. Z wycieńczenia i zgryzoty zachorowała i ot, tu leży.

  • Nie ma rodziny czy przyjaciół? Nikogo?

  • Jego hrabiowska rodzina nie chce jej znać. Jej rodzina też odwróciła się całkowicie. Liczyli na jaki spadek, więc na ich pomoc rachować nie może.

  • A jaka choroba ją gryzie?

  • Myślałem, że to suchoty, ale za długo to trwa. Teraz rozważam, czy to nie melancholia, choroba duszy. No i ogólne wycieńczenie. Mało je, rzadko wstaje, chociaż mogłaby. Jakby sama chciała umrzeć.

  • Taką starość zgotował jej los i zły człowiek!

  • Starość? Przecież ona ma niewiele ponad czterdzieści lat. Mogłaby pożyć jeszcze wiele lat.

Adam był zaskoczony. Pomyślał, że jej historia ma wiele wspólnego z jego losem. Miłość oślepiająca rozum i związana z nią strata majątku, rozpacz i odejście kochanej osoby. Dopiero teraz dotarło do niego, jak blisko był całkowitego upadku. Zrobiło mu się żal kobiety i jednocześnie żal siebie. Wracał zamyślony nad swoim losem.

Od tego dnia coś się w nim otwarło, jakby jakaś uśpiona część jego jaźni. Zaczął teraz patrzeć inaczej na odwiedzających doktora ludzi i do jego świadomości dotarło, że oprócz niego są osoby żyjące niemal w nędzy, trzymające się z trudem przy życiu, przeżywające tragedie nie do wyobrażenia. Gdy uświadomił sobie, jaki majątek przepuścił dla zabawy i pustej miłości, poczuł wstyd.

Nagle obecną sytuację zaczął przyjmować jako sprawiedliwą karę za własną głupotę. Nie miał już żalu do matki, którą postanowił przeprosić za wszystkie troski, jakich jej przysporzył.

W jakiś dziwny sposób poczuł się związany z tą nieszczęsną i chorą kobietą, która spadła na dno dzięki źle ulokowanemu uczuciu. Z jednej strony współczuł jej, z drugiej pragnął pomóc, jakby w ten sposób chciał odkupić swoje własne winy. W tajemnicy przed Sadowskim zaczął odwiedzać panią Emilię. Wstydził się swojej słabości, jakby okazywanie współczucia było dla niego czymś niezwykłym.

Kobieta ze zdziwieniem przyjmowała wizyty młodego człowieka, ale wkrótce zaczęła oczekiwać tych codziennych odwiedzin. Wreszcie przyszedł dzień, gdy mimo słabości wstała sama. Adam zastał ją ubraną w swoje skromne suknie i starannie uczesaną. Był zaskoczony ale i uradowany, widząc, że biedna nieszczęśnica zaczyna wracać do życia. Po tym spotkaniu napisał list do matki, zapowiadając swój rychły przyjazd.









Rozdział XIII. Ocalona


Tego dnia Katarzyna pierwsza wyszła przed dom, słysząc turkot kół powozu na drodze prowadzącej do dworu. Z pocztowego zaprzęgu wysiadł Adam a wkrótce za nim skromnie ubrana, znacznie od niego starsza kobieta. Katarzyna starała się ukryć zaskoczenie:

  • Widzę, że przywiozłeś gościa – powiedziała ciepło, widząc zakłopotanie na twarzy nowo przybyłej.

  • Mamo, przywiozłem moją znajomą i podopieczną doktora Sadowskiego, panią Emilię Gąsowską. Mam nadzieję, że Paweł i moja siostra przyjmą nas.

  • Przepraszam, że tu wtargnęłam bez zaproszenia, ale Adam nalegał i nie pozwolił odmówić – odpowiedziała przybyła z rozpaczą w głosie.

  • Witam. Córka i zięć zaraz zejdą.

Zaskoczona Emilia rozglądała się ciekawie. Pałac przypominał jej dawne czasy, które dla niej minęły bezpowrotnie. Katarzyna starała się przybyłą zabawić swobodną rozmową i powoli uczucie zażenowania minęło. Gdy pojawiła się Marysia z synkiem, Adam poprosił matkę o chwilę rozmowy. Oboje przeszli do gabinetu.

  • Skąd wziąłeś tą biedaczkę? – zaczęła matka.

  • To podopieczna Sadowskiego, była żona hrabiego Gąsowskiego. Żal mi jej było. Chciała umrzeć, była bardzo chora. Pomyślałem, że wróci do zdrowia, gdy ją tu przywiozę.

Spojrzała na syna. Proszę, on ma jednak serce - pomyślała z niedowierzaniem.

  • Przy okazji chciałbym przeprosić mamę za moje uczynki i troski, jakich przysporzyłem. Proszę o wybaczenie.

  • Wybaczenie musi przyjść z czasem, za dużo było tego. Opowiedz mi o swojej pracy. Czy Sadowski ma z ciebie pociechę?

Opowiedział jej o wizytach u chorych i pracy w gabinecie lekarza. Przy okazji przedstawił też w skrócie losy biednej Eweliny. Katarzyna była wzburzona.

  • Biedna kobieta. Mąż, który okazał się łajdakiem to potworna zbrodnia!

  • Rodzina ją opuściła, gdy stało się wiadomym, że majątek małżonek przepuścił. Wszyscy ją odstąpili.

  • Żal mi jej. Ufna i uczciwa kobieta oszukana przez nicponia z hrabiowskim tytułem.

  • Rodzina jej też nie lepsza. Jej los ich nie interesuje, nawet gdyby zginęła z głodu. Niestety, teraz nie ma nikogo poza doktorem.

  • Posłuchaj, a może Marysia i Paweł pozwoliliby jej tu zostać? Może tutaj przyszłaby do siebie? Co myślisz?

  • Mateczko, jesteś wielka – rzucił się całować jej ręce. – Nie śmiałem o to prosić, ale ona mieszka w norze, bez opieki, stąd jej choroba. Może tu odżyje. Myślę, że oni się zgodzą.

Przeszli oboje do salonu, gdzie zastali dosyć dziwny widok. Marysia siedziała na sofie obok Pawła, a na kolanach Eweliny gaworzył wesoło mały Piotruś. Kobieta z wypiekami na twarzy uśmiechała się do dziecka serdecznie.

  • Adam, może przejdziesz się na spacer z panią Eweliną? Nad stawem już zakwitły głogi- rzuciła Katarzyna.

  • O tak, zapraszam, pani Ewelino, ze mną.

Gdy wyszli, Katarzyna westchnęła:

  • Przepraszam, Marysiu, za twojego brata. Widocznie coś do niego dotarło, bo przywiózł tę kobietę z litości.

  • Jak to z litości. To jego miłośnica? - Marysia nie kryła niesmaku.

  • Nie. To pacjentka doktora Sadowskiego.

Opowiedziała historię i obecne położenie kobiety.

  • Może mogłaby zostać u was jakiś czas?

  • Nie znamy jej. Chyba że doktor za nią ręczy – rzekł po namyśle Paweł.

  • Może spróbujcie. Według mnie budzi zaufanie. A do doktora Sadowskiego dam Adamowi list, żeby napisał, co o niej wie.

  • Zgoda. Niech zostanie na próbę- powiedziała Marysia .

Gdy Adam i Ewelina wrócili ze spaceru, przedstawiono im propozycję zamieszkania przybyłej w Ostanowie przez okres dwu tygodni.

  • Nie, proszę wybaczyć, ale nie mogę nadużywać uprzejmości. Adam i tak przywiózł mnie bez zapowiedzi.

  • Proszę nie zwracać uwagi na konwenanse. Tutaj pani odpocznie i nabierze sił po chorobie. Wokoło łąki i lasy- odezwała się Marysia.

  • To będzie pobyt zdrowotny dla pacjentki doktora – wtrącił Piotr.

Zapadła cisza i nagle stało się coś nieprzewidzianego. Ewelina zakryła dłońmi twarz i nagle rozszlochała się. Nikt jej nie przerywał, aż sama uspokoiła się, otarła chusteczką oczy i rzekła:

  • Moja własna rodzina nie zrobiła dla mnie więcej. Dziękuję bardzo, ale ja także mam propozycję. Po stracie wszystkiego próbowałam pracować w charakterze bony w kilku domach, dopóki nie dopadła mnie melancholia. Skończyłam najlepszą pensję w Radomiu i kursy nauczycielskie. Zostanę zatem, jeżeli będę mogła zająć się edukacją małego dziedzica.

  • To spada nam pani z nieba, bo szukam właśnie guwernantki dla tego mojego wiercipięty – podchwyciła ochoczo Marysia.

  • Chętnie zgodzimy się. Omówimy warunki jutro.

Po tych słowach Ewelina rozpogodziła się. Katarzyna wkrótce zabrała ją, by pokazać całe gospodarstwo zięcia. Dołączył do nich Paweł, podczas gdy Marysia została z bratem. Ten przez chwilę patrzył, uśmiechając się nieśmiało.

  • Jesteś szczęśliwa, siostro ?– zagadnął.

  • Jestem, naprawdę jestem. Żałuję, że nasz ojciec tego nie dożył – odparła z żalem.

  • Może wtedy i moje życie inaczej by się potoczyło – odparł zamyślony.

  • A teraz jesteś już spokojny? Opowiadaj jak żyjesz. Wiem, że matce nie powiesz wszystkiego.

  • Nie mam co ukrywać. Pracuję razem z Sadowskim i uczę się od niego. Wiele nędzy już widziałem i wreszcie zapomniałem o sercowych dramatach. Teraz wydają mi się one takie małe, nieważne wobec tragedii innych.

  • Nie brak ci pieniędzy? Może potrzebujesz czego?

  • Dziękuję ci siostro, ale na razie nie. Żyję skromnie, bo chcę uzbierać nieco grosza na studia felczerskie w Warszawie. Wiem, że to niżej niż lekarz, ale będę bardziej potrzebny zwłaszcza tym biedniejszym mieszkańcom nie tylko Jędrzejowa, ale i wsi. Nie wiesz nawet siostro, ile nędzy zobaczyłem. Ludzi biednych nie stać na opiekę lekarza, gdyż jest za drogi. Będę zarabiał mniej, ale tym samym spłacę dług za moje swawole i trwonienie tego, co matka wydarła wrogowi. Wiem, że będę pracował ciężko, bo do felczera przychodzi więcej chorych, a pensja jest niska, ale nie chcę być tylko lekarzem we dworach i rezydencjach fabrykantów. Muszę skończyć szkołę felczerską i zdać odpowiednie egzaminy. Zamierzam dokonać tego, choćbym miał jeść sam chleb i wodę!

  • Nie poznaję cię, bracie. Widzę, że bardzo się zmieniłeś, jeżeli myślisz o innych więcej niźli o sobie. Nigdy cię nie potępiałam, ale teraz cieszę się, że sam wiele zrozumiałeś.

  • Kochana siostro, nie tylko zrozumiałem, ale i żałuję. Mówiłaś, że szkoda, iż nasz ojciec tego nie dożył. A mnie przeszły ciarki, gdy pomyślałem, co by nasz szlachetny ojciec powiedział na to, że przeze mnie reszta majątku przeszła w obce ręce. On, który oddał dla tej ziemi swoje życie!

  • Nie obwiniaj się. Widzisz, co się wkoło dzieje. Źle, żeś przepuścił tyle, ale i bez tego Moskal zabrał nam dużą część. Nie ma co rozpaczać. Mamy rok 1885 i musimy żyć tak, jak nam los zgotował.

W tym momencie wróciła matka z Eweliną i Pawłem.

  • Piękne gospodarstwo, a jak mądrze prowadzone – zachwycała się kobieta.

  • Nie jest to łatwe, skoro trzeba walczyć z rosyjskimi próbami zabrania nam ziemi i oddania swoim. Gdyby nie to, wszystko stałoby dużo lepiej – odparł smutno Paweł.

  • Tak, tak, my tu prowadzimy prawdziwą wojnę, trzymając ziemię. Ile to już majątków padło, to nie da się zliczyć – pokiwała głową Katarzyna. – Wasz biedny ojciec w grobie się przewraca.

Dyskretnie otarła łzy. Nie chciała, by wiedzieli, jak bardzo boleje nad stratą swojego męża, ile nocy nie przespała, ile poduszek łzami zmoczyła. Nie mówiła nikomu, jak ciężko żyć z raną w sercu. Miała teraz 45 lat, ale nadal kochała męża i pamięć o nim.

Gdy w oddali ukazał się powóz pocztowy, Adam pożegnał się z towarzystwem z uczuciem ulgi. Zadowolony był z decyzji rodziny o zatrudnieniu Emilii, ale wracając do miasta myślał już o pracy, jaka go jeszcze dzisiaj czeka.

Emilia nie mogła jeszcze uwierzyć w tak nagłą zmianę losu. Cieszyła się, że rodzina Karskich zatrudniła ją w charakterze opiekunki małego Piotra, ale obawiała się, że zrobiono to z litości. Mimo takich myśli, a może właśnie dlatego, postanowiła jak najlepiej wywiązać się ze swoich obowiązków.

Dwa dni później pocztą do Ostanowa przesłano jej skromny dobytek i zgodnie z umową zamieszkała we dworze jako nauczycielka i opiekunka syna Marysi i Pawła. Wszyscy byli zadowoleni. Gdy Adam opowiedział Sadowskiemu o zmianach w życiu Emilii, ten nie krył radości.

  • Dobrze pan się spisał. To bardzo szlachetnie – mówił podając rękę młodemu pomocnikowi.

  • Mnie też jest lżej. Moja matka nie da jej zginąć, jestem pewien – odparł Adam i po raz pierwszy pomyślał, że matka jest wspaniałym i sprawiedliwym człowiekiem.


Rozdział XIV. Córka doktora


Jeszcze przez rok Adam Wiernicki pracował jako pomocnik Sadowskiego, oszczędzając każdy grosz i ucząc się wieczorami tego, co zaniedbał w czasach młodości. Postanowił jednak porzucić myśl o szkole felczerskiej. Ciągle zły z powodu swojej poprzedniej porażki, postanowił na przekór wszystkim spróbować jeszcze raz rozpocząć naukę na wydziale lekarskim Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. Miał nadzieję, że tym razem się uda, zwłaszcza że wiele się od tamtego czasu zmieniło.

Wiedział, że instytut zatrudnia wyłącznie nauczycieli rosyjskich, często młodych i bez doświadczenia. Świadom był, że z tego powodu poziom przygotowania zawodowego lekarzy jest tu niski w stosunku do uczelni w krajach takich jak Francja czy Niemcy, ale nie miał wyjścia. Mogłem skończyć studia na dobrej uczelni, ale wdałem się w miłosną awanturę, trwoniąc pieniądze bez potrzeby. Teraz muszę zadowolić się tym, co mogę osiągnąć już bez finansowego wsparcia – myślał ze smutkiem.

Ukończenie jednego roku na znanym zagranicznym uniwersytecie pozwoliło mu na rozpoczęcie nauki od trzeciego semestru.

Przygotowując się nie zapominał, że jako syn powstańca będzie przynajmniej przez niektórych wykładowców szykanowany. Postanowił żadnego z nich nie prowokować i za wszelką cenę zdobyć wymarzony zawód.

Tymczasem niespodziewanie do domu wróciła córka Sadowskiego po ukończeniu studiów botanicznych w Tybindze. Dorota postanowiła zrobić ojcu niespodziankę, toteż nie zawiadamiała go o swoim przyjeździe. Wiedziała, że ma on pomocnika, ale spotkanie z nim zaskoczyło ją.

Wysiadła z powozu, poczekała na wniesienie bagażu i cicho weszła do gabinetu ojca. Stanęła zdziwiona, widząc młodego poważnego mężczyznę, wpisującego coś do wielkiej księgi stanowiącej rejestr pacjentów.

  • Kim pan jest i co pan robi w gabinecie ojca? – zapytała groźnie.

  • Pomagam doktorowi Sadowskiemu w praktyce, Adam Wiernicki – ukłonił się młodej damie niemniej zaskoczony niż ona.

  • Przepraszam, ojciec coś mi wspominał, ale zapomniałam o tym – zaśmiała się wesoło. – Jestem Dorota Sadowska.

  • Ojciec mówił mi o pani, ale nie wiedziałem, że dzisiaj pani przyjeżdża.

  • On też nie wiedział. Chciałam zrobić mu niespodziankę.

  • Z pewnością się ucieszy. Zaraz wróci, poszedł do znajomych.

Przyglądał się dziewczynie z zainteresowaniem. Nie była piękna, ale emanowała wyraźnie jakimś wewnętrznym ciepłem. Jej szare oczy dziwnie kontrastowały z włosami koloru dojrzałych kasztanów. Była bardzo zgrabna, co można było zauważyć nawet mimo długiej sukni zakrywającej nogi i podkreślającej jednocześnie kształtne ramiona i piersi.

W jakiś dziwny sposób zaciekawiła Adama, który od swego nieszczęsnego romansu nie miał jeszcze okazji porozmawiać z obcą kobietą, nie licząc pani Eweliny i pacjentek. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, wrócił doktor, który aż krzyknął z radości na widok córki. Adam szybko pożegnał się i wyszedł.

  • Tato, skąd wziąłeś tego ponuraka – zaśmiała się Dorota. – On wystraszy ci pacjentów.

  • To syn moich znajomych. Nie śmiej się, to historia smutna chociaż bardzo pospolita w naszych sferach. Ojciec zginął w powstaniu a matka miała za delikatną rękę do wychowywania syna.

  • Aha, pewnie stracił majątek.

  • Niezupełnie. Zabrali go za udział w powstaniu. Matka zachowała dwa folwarczki, walcząc o nie jak lwica. Niestety, syn za granicą przepuścił swoją część na hulankach.

  • To czemu jest u ciebie?

  • Bo ma niecałe dwa lata studiów medycznych w Berlinie i Paryżu. Teraz właśnie jedzie do Warszawy dokończyć nauki.

  • Do rosyjskiego zakładu? Jaki to ma sens?

  • Nie stać ani jego, ani matki na studia za granicą. Musi zostać tutaj. Poza tym sądzę, że przeszedł jakąś tragedię. Może nieszczęśliwa miłość czy coś takiego. Nie pytałem go o nic, ale przez jakiś czas czułem, że chce rzucić praktykę, a może i odejść z tego świata, tak wyglądał.

  • To jakiś awanturnik, chyba nie masz z niego pociechy.

  • Tu się mylisz, moja droga. Od pewnego czasu pomaga mi bardzo ofiarnie, a i do pacjentów jest serdeczniejszy. Nawet i mnie zaskoczył.

Opowiedział córce o Emilii, którą Adam zaopiekował się, pomógł wyzdrowieć i zawiózł do swojej siostry, gdzie została w charakterze nauczycielki małego siostrzeńca.

  • Wiesz, jej historia bardzo go poruszyła, ale bał się to okazać. Robił to wszystko w tajemnicy przede mną.

  • Dziwny człowiek. Dobrze, że nie zepsuł charakteru w czasie hulanek i awantur. Ma jeszcze serce, to rokuje nadzieję, że wyjdzie na ludzi.

  • Ja też tak myślę. Ale mów, co u ciebie. Rozumiem, że masz dyplom.

  • Zaraz pokażę, żebyś był ze mnie dumny.

  • Teraz idź rozpakuj się i odśwież. Zaraz zjemy obiad a wieczorem pogadamy. Muszę iść do moich pacjentów.

Gdy Dorota udała się do swego pokoju, by przebrać się i odświeżyć po podróży, myślała o nowym pomocniku ojca bez odrazy. Postanowiła jednak dowiedzieć się, co było przyczyną jego upadku .


Przez następne dni młody Wiernicki miał okazję kilka razy spotkać córkę doktora w jego gabinecie. Stwierdził, że jest mądrą i poważną osobą, która nie boi się wygłaszać własnych opinii.

Była kobietą nowoczesną i postępową dzięki jej studiom w Tybindze, na uczelni słynącej z wielu sławnych absolwentów. Skończyła tam botanikę, chcąc w przyszłości zająć się badaniem ziół z polskich łąk i lasów ze względu na ich lecznicze właściwości. Zamierzała też założyć doświadczalny ogród botaniczny, w którym można będzie uprawiać wiele nowych gatunków roślin przydatnych w medycynie.

Imponowała Adamowi swoją dojrzałością, chociaż była od niego młodsza o dwa lata. Przechowując jeszcze w sercu urazę do kobiet, nie myślał o niej jak o uroczej dziewczynie, raczej traktował jak uczoną i mądrego partnera w dyskusji.

Z kolei Dorota z zaciekawieniem obserwowała Adama. W czasie studiów poznała wielu młodych mężczyzn, lecz żaden nie zajął jej serca. Zresztą konsekwentnie unikała wszelkich uczuciowych związków, zajęta nauką, dzięki której zamierzała osiągnąć niezależność.

Teraz Adam intrygował ją, ciekawa była poznać przyczynę jego tajemniczego cierpienia, o jakim mówił ojciec. Myśl o nieszczęśliwej miłości bardzo ją pociągała. Kto zna naturę kobiet, wie, że nie znalazła się jeszcze taka, która nie zechciałaby pocieszyć mężczyznę cierpiącego z miłości. Każda bowiem uważa, że wyleczy nieszczęśnika, że przy niej zapomni o tamtej niewdzięcznej i bezdusznej okrutnicy, która go zraniła. Dlatego nieszczęśliwie zakochani mężczyźni zazwyczaj pociągają kobiety, o czym doświadczeni panowie dobrze wiedzą i potrafią to wykorzystać.

Mimo wykształcenia i obszernej wiedzy Dorota nie przestała być prawdziwą przedstawicielką swojej płci. Współczuła w duchu Adamowi i starała się z nim zaprzyjaźnić, mimo iż nadal był małomówny i zamknięty w sobie. Pewnego dnia powiedziała coś, co go rozśmieszyło.

  • O, jednak umie się pan śmiać – zawołała wesoło.

Spochmurniał natychmiast.

  • Czy jestem aż takim ponurakiem?

  • Niestety tak – wypaliła. – Pierwszy raz widzę pana uśmiechniętego.

  • Przepraszam zatem. Mam za sobą przejścia, których nikomu nie życzę. Straciłem wiarę w ludzi, wiarę w uczciwość i prawdę. To zaważyło na moim życiu.

  • Może więc czas się otrząsnąć? Może są jeszcze ludzie godni wiary, może znajdzie pan takich na swojej drodze? Może czas skończyć użalać się nad sobą i spojrzeć dookoła?

  • Ostro mnie pani ocenia, panno Doroto. Może jednak ma pani rację, że mnie pani beszta. Za długo rozpamiętuję swoją porażkę życiową.

  • Nie pan jeden, panie Adamie, nie pan jeden. Jutro pan wyjeżdża do Warszawy, więc życzę powodzenia.

  • Dziękuję. Czy będzie mi wolno korespondować z panią? Odpisze pani?

  • Odpiszę, czemu nie. Zawsze dobrze zwierzyć się komuś ze swoich rozterek.

Pożegnali się prawie serdecznie, choć ze smutkiem. Ona żałowała tego młodego człowieka zgiętego już pod brzemieniem ciężkich przeżyć. On czuł, że mógłby zaprzyjaźnić się z tą mądrą kobietą. Na pewno by go nie potępiła, może nawet pomogłaby stanąć twardo na ziemi...

Przyszedł dzień wyjazdu Wiernickiego. Stary Sadowski postanowił pomóc młodemu pomocnikowi, dając list polecający do swoich znajomych w Warszawie. Miał zatrzymać się u nich na czas studiów w zamian za pomoc w praktyce lekarskiej doktorowi Krynickiemu, którego kamienica mieściła się na Krakowskim Przedmieściu. Lekarz był wykładowcą w Szkole Głównej, jednak gdy usunięto stamtąd polskich naukowców, przekształcając ją w Carski Uniwersytet Warszawski, jego także zwolniono.

Adam wiedział, że nie będzie lekko, ale zacisnął zęby i tym razem z pokorą, bez wcześniejszej pewności siebie, postanowił osiągnąć wyznaczony cel. Kilka dni później zdał egzamin wstępny i został przyjęty na drugi rok wydziału lekarskiego. Wiedział, że jest w tym duża zasługa doktora Sadowskiego, wysłał mu więc wiadomość i serdeczne podziękowania.

Rozpoczął nowy etap swojego życia. Pewnego dnia przypadkiem wpadła mu w ręce gazeta z Paryża, w której przeczytał o nowym skandalu z udziałem Margot. Porzucona przez męża z powodu niewierności, walczyła z nim w sądzie o wysokie zadośćuczynienie, co było tematem plotek również w Warszawie.

Wiadomość ta nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Dobrze, że się od niej uwolniłem – pomyślał, zdziwiony swoim dawnym zaślepieniem.



Koniec tomu pierwszego


W przygotowaniu tom II p.t. „ Cena wolności”











Spis rozdziałów tomu I


  1. Klęska

  2. Przebudzenie

  3. Spotkanie z wrogiem

  4. Edukacja

  5. Sąsiad

  6. Powrót

  7. Miłość

  8. Zmiany

  9. Adam

  10. Upadek

  11. Syn marnotrawny

  12. Pokuta

  13. Ocalona

  14. Córka doktora




















Bibliografia


Materiały źródłowe dotyczące wspomnianych w powieści faktów historycznych.


1. Adam Massalski Nauczyciele Kielecczyzny w strajku szkolnym 1905 roku Studia Pedagogiczne. Problemy Społeczne, Edukacyjne i Artystyczne 3, 107-124 1989



2. Grypa hiszpanka w Polsce 1918-1920. Liczba ofiar i prawdziwy obraz epidemii - WielkaHistoria


3. I bitwa pod Małogoszczem – Wikipedia, wolna encyklopedia


4. Powstanie styczniowe na Kielecczyźnie - zryw, który miał dać Polakom wolność | Echo Dnia Świętokrzyskie


5. Konsekwencje i dziedzictwo powstania styczniowego - Leksykon - Teatr NN


6. https://naszahistoria.pl/kieleccy-uczniowie-przeciw-rusyfikacji/ar/9346222


7. "Wielka Historia Polski" Wydawnictwo Pinnex, Kraków 1999



8. https://nowahistoria.interia.pl/drogi-do-wolnosci/news-represje-po-powstaniu-styczniowym-w-krolestwie-polskim-i-na-,nId,2276596#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome



  1. 9. Katarzyna Dormus Wydział Pedagogiczny Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie Wątek kształcenia dziewcząt w reformach szkolnych od czasów Komisji Edukacji Narodowej do II wojny światowej

10. Szkoły w Kielcach – Wikipedia, wolna encyklopedia


11.Szkolnictwo powszechne powiatu kieleckiego w latach 1914-1919 [w:] Rocznik Naukowo-Dydaktyczny. Zeszyt 59. Prace historyczne 8 (up.krakow.pl)


12. Marek Jurczyszyn Nauczanie domowe w Królestwie Polskim na przełomie XIX i XX wieku Pedagogika Rodziny 3/1, 19-29 2013


13. Szkolnictwo zawodowe w Królestwie Polskim w latach 1815-1915, Wrocław 1966,


14. Bitwa pod Komarowem – Wikipedia, wolna encyklopedia


15. Jak Polska walczyła z epidemią grypy hiszpanki (kurierhistoryczny.pl)



16. Pandemia grypy hiszpanki – Wikipedia, wolna encyklopedia


17. Witold Jemielity Szkolnictwo w Królestwie Polskim 1866-1914 Saeculum Christianum : pismo historyczno-społeczne 1/1, 125-135 1994

18. „Zorza”, 1897, nr 1, s. 8. Nauczanie domowe w Królestwie Polskim…



1